sobota

16 dzień lutego


Popijałam sobie moją kawę i znów myśli o szczęściu mnie dopadły.
Odkąd ludzkość prowadzi jakieś tam zapiski i rejestruje "co człowiek myśli", czyli od najdawniejszych czasów, to nic tak na prawdę nowego nie wymyślono. Szczęścia szukaliśmy, szukamy i wszystko wygląda na to, że następne pokolenia też będą szukać. Najgorsze jest jednak to, że sporo ludzi słucha oszołomów, którzy obiecują, że znają receptę na szczęście. Mało tego. Ci ludzie płacą kolosalne pieniądze, żeby tą receptę dostać.
No cóż, pochwalę się. Ja też wiem jak osiągnąć szczęście i jestem w stanie sprzedać receptę. Czemu nie? Nikt chyba nie wykupił żadnych praw autorskich, czy patentów.
Zastanawiałam się za jaką cenę. Myślę, że 1 500 000 złotych mi wystarczy. Ciekawe ile osób się zgłosi... Dlaczego tyle? No, to już czysta ekonomia i kalkulacja – tyle potrzebuję kapitału, żeby zainwestować i mieć dochód pasywny (to się chyba tak nazywa) i być szczęśliwa.
OK, odkładam sarkazm na bok.
Problemem szczęścia ludzkość zajmuje się od wieków. Szczęście jest przedmiotem badań dla filozofów, psychologów. Szczęście badane jest w zakresie biologii, a ostatnio nawet fizyki (przynajmniej ja tak widzę fizykę kwantową). Czy jesteśmy bliżej? Oj, nie wydaje mi się, niestety. Już pisałam wcześniej (tutaj), że nie ma jednoznacznej definicji szczęścia, a jeśli czegoś nie znamy, to nawet jeśli to mamy przed oczami, to nie wiemy, że jest. Zagmatwane to trochę? Dam może przykład. Otóż dawno temu, kiedy pierwsze statki z Europejczykami zbliżały się do wysp na Karaibach, zamieszkujący na wyspach ludzie okrętów nie widzieli. Być może widzieli jakieś dziwne chmury, może jakieś nieznane stworzenia, ale nie statki. Tego co widzieli nie byli w stanie nazwać statkiem.
I mi się wydaje, że nie można mówić o szukaniu szczęścia, jeśli nie zostanie jasno i zdecydowanie określone, co to pojęcie znaczy.
Im bliżej czasów nowożytnych, tym bardziej nauka (no ogólnie, nauka) gubi się i błądzi. W Starożytności były dwie szkoły. Według jednej trzeba mieć, żeby być szczęśliwym, według drugiej – trzeba być. No, tak w najprościej. Później zaczęto mieszać i już to osiąganie szczęścia nie jest takie łatwe. Daruję wszystkie filozoficzne teorie, psychologiczne aspekty i fizyczne idee, ale...
Z punktu widzenia endokrynologii uczucie szczęścia osiągamy wówczas, kiedy się tam jakieś oksytocyny wytwarzają, czy jakoś tam. Na chłopski rozum wystarczyłoby zadbać, o to, aby się te odpowiednie hormonki wydzielały non stop i już. Proste. I dlaczego nikt o tym nie krzyczy?
Ależ krzyczą moi kochani. Krzyczą od dawna. Odkryłam, że problem tkwi w tym, że ludzie nie wiedzą co powoduje, że im te odpowiednie hormony się produkują. Dlatego jedni krzyczą ćwicz, inni krzyczą spotykaj się z przyjaciółmi, inni jeszcze - zadbaj o karierę. Prawda chyba jest taka, że każdy z nas ma inne wartości i każdemu z nas co innego sprawia radość.
Jak się dowiedzieć „co mi sprawia radość”? To już temat za 1 500 000 złotych.


2 komentarze:

  1. Wiesz...gdyby istniała tylko jedna, uniwersalna recepta na szczęście, byłoby bosko. Ale...tak nie jest. Każda reklama chce sprzedać szczęście - każdy kosmetyk czy perfumy ma Ci to dać, ba, nawet to co zjesz ma Ci dać szczęście...
    A szczęście chyba jest w nas. I od nas zależy czy je zobaczymy, poznamy i zastosujemy, czy też będziemy wciąż gonić za nieuchwytnym króliczkiem...
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęście zawsze jest w zasięgu ręki. Jest tyle małych rzeczy, które nam mogą poprawić nastrój, na przykład filiżanka dobrej kawy. Pozdrawiam.

      Usuń

Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.