Normalnie inaczej
Tak sobie myślałam, popijając moją
kawę oczywiście, o tym, jak mi się życie pokręciło
zupełnie. Ja wiem i zdaję sobie sprawę, że nie tylko
mi, ale to blog osobisty, więc będzie o mnie...
Ten rok
przejdzie do historii. O 2020 będą uczyć w szkołach
przez następnych 200 lat.
Cały rok miałam zaplanowany
z dokładnością do tygodnia. E tam, co do dnia! Miały być
przygody, miały być podróże... natura chciała inaczej, natura
zaplanowała co innego.
W Irlandii restrykcje związane
z pandemią wprowadzone zostały w marcu. Najpierw odwołano
parady z okazji św. Patryka i zamknięto wszystkie puby
i szkoły. Trochę później zamknięto resztę miejsc
publicznych i zakazano podróżować dalej niż dwa kilometry od
domu. Do pracy przestałam chodzić osiemnastego marca.
Było
dziwnie. Pierwszy tydzień cieszyłam się, że mam wolne, ale
było mi smutno, bo na ten właśnie tydzień miałam zaplanowany
wyjazd do Szkocji. Bilety kupione, plecak spakowany. Zamknęli
lotnisko, odwołali loty. Zostałam w domu z namiotem
w plecaku. Kiedy minął smutek, kiedy poczułam się
raźniej, zaczęło mi brakować pracy! Nie wiedziałam co ze sobą
robić. Cały dzień w domu, ze wszystkimi – dziwnie było.
I jakoś tak niespodziewanie postanowiłam posprzątać
w ogrodzie. Muszę się przyznać: było co sprzątać!
Powyrywałam chwasty, powycinałam przerośnięte krzaki. Na
szczęście pogoda dopisywała. Wyjątkowe lato jak na Irlandię.
Całe dnie spędzone w ogrodzie dały mi dużo radochy. Jeszcze
więcej radochy było, kiedy wszyscy usiedliśmy sobie przy grillu,
zajadaliśmy się kiełbaskami i karkówką. Zdarzyło się
nawet, że popijałam sobie Guinnessa. Prawdziwy, totalny
relaks.
Raz na dwa tygodnie siadałam sobie w pokoju
z telefonem na podstawce, żeby spotkać się z ludźmi
z pracy. Co dwa tygodnie mieliśmy zebranie online... wszyscy
zastanawialiśmy się, kiedy będzie trzeba wracać do pracy. Ja
im dłużej siedziałam w domu, tym mniej chciałam do tej pracy
wracać. Według oficjalnych źródeł rządowych do pracy mieliśmy
wrócić nie wcześniej niż około dwudziestego sierpnia.
Mój
ogród był już posprzątany, a do końca sierpnia zostało
jeszcze dobrych kilka tygodni. Musiałam wymyślić sobie coś,
żeby się nie nudzić, no i znalazłam: kursy online.
Mogłam też oglądać Netflixa, ale po kilku odcinkach Gotham
dostałam doła i stwierdziłam, że życie jest ciekawsze
niż Netflix.
No więc kursy on-line. Zaliczyłam trzy: dzieła
literatury antycznej, sagi islandzkie i ''meteorologię
podwórkową''.
Każdy ciekawy i każdy czegoś mnie
nauczył. Czy wiecie, że język, którym posługują się
w Islandii, jest bardzo podobny do tego, którego używali
Wikingowie, bardziej niż inne języki Skandynawii? Wcześniej też
nie wiedziałam, że historie Odyseusza opowiadane są przez
niego samego. Jakoś mi umknęło, że to Odyseusz jest
narratorem (może byłam na wagarach, kiedy mieliśmy to na
polskim?).
Najwięcej radochy miałam z kursu
o meteorologii. Chodziło w nim o to, żeby
nauczyć się przewidywać pogodę na podstawie 'znaków na
ziemi i niebie', nie korzystając z żadnych urządzeń.
Być może nie mam jeszcze wprawy, ale w 75% jestem w stanie
nie tylko powiedzieć jaka pogoda będzie, ale również wyjaśnić
co się 'tam' dzieje.
Kursy zakończyłam, a tu jeszcze
tyle wolnego zostało – pomyślałam: ''więcej kursów''.
Zupełnie
przypadkiem, przeglądając Facebooka, znalazłam ofertę kursu,
który chciałam zrobić od dawna, ale nie było mnie stać. Tym
razem jednak cena była niesamowicie niska – prawdopodobnie, ktoś
stwierdził, że skoro ludzie siedzą w domu, to będą
więcej kupować i będą jeszcze więcej kupować, jeśli ceny
będą kosmicznie niskie. No i zdecydowałam, że skoro
kosmicznie niska cena i jestem w stanie zapłacić, to 'raz
kozie śmierć', kupię. I kupiłam.
A jak kupiłam, to
dostałam wiadomość, że we czwartek mam szkolenie w pracy,
bo wracamy! To była dopiero połowa czerwca!!!
Nikt nie jest
w stanie sobie wyobrazić, jak mi się płakać chciało.
Oczywiście byłam na szkoleniu, oczywiście wróciłam do pracy,
jednak tak bardzo niechętnie, że gdzieś mi zginął cały
lipiec!
Obecnie już doszłam do siebie. Pogodziłam się
z faktem, że 'okradziono' mnie z wolnego czasu.
Ja
wiem, że jest sporo osób, dla których izolacja w czasie
lockdown (jak to przetłumaczyć na polski?), to była prawdziwa
tortura. Ja miałam to szczęście, że nie byłam sama. W tym
wolnym czasie częściej rozmawiałam z córką i wnuczką
niż wcześniej (on-line, bo one tam, a nie tu). Bąbel
codziennie 'bawił się' z dzieciakami ze szkoły. Nie był
to oczywiście bezpośredni kontakt, wszystko odbywało się
przez internet.
No i pogoda dopisała. Może
inaczej bym o wszystkim myślała, gdyby cały czas padał
deszcz, co przecież tutaj jest normą.
Na razie
zwolniłam z kursem, bo nie jestem w stanie robić tego 'na
pełnym etacie', w ogrodzie od czasu do czasu trawę skoszę. Do
pracy chodzę jak wcześniej, jak przed 18 marca. Jedyna różnica to
maska na twarzy. Wszystko wraca do normalności, ale jakoś nie do
końca.
Inaczej patrzę na świat, inaczej na siebie, inaczej
na innych. Zmieniłam się chyba trochę. Nabrałam dystansu.
Już nie pierwszy raz Ktoś mi dał do zrozumienia, że są
rzeczy ważne i ważniejsze. I że wszystko zależy od
tego, w jaki sposób interpretujemy to, co się wokoło nas
dzieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.