środa

30 dzień września


Normalnie inaczej

Tak sobie myślałam, popijając moją kawę oczywiście, o tym, jak mi się życie pokręciło zupełnie. Ja wiem i zdaję sobie sprawę, że nie tylko mi, ale to blog osobisty, więc będzie o mnie...

Ten rok przejdzie do historii. O 2020 będą uczyć w szkołach przez następnych 200 lat.

Cały rok miałam zaplanowany z dokładnością do tygodnia. E tam, co do dnia! Miały być przygody, miały być podróże... natura chciała inaczej, natura zaplanowała co innego.

W Irlandii restrykcje związane z pandemią wprowadzone zostały w marcu. Najpierw odwołano parady z okazji św. Patryka i zamknięto wszystkie puby i szkoły. Trochę później zamknięto resztę miejsc publicznych i zakazano podróżować dalej niż dwa kilometry od domu. Do pracy przestałam chodzić osiemnastego marca.

Było dziwnie. Pierwszy tydzień cieszyłam się, że mam wolne, ale było mi smutno, bo na ten właśnie tydzień miałam zaplanowany wyjazd do Szkocji. Bilety kupione, plecak spakowany. Zamknęli lotnisko, odwołali loty. Zostałam w domu z namiotem w plecaku. Kiedy minął smutek, kiedy poczułam się raźniej, zaczęło mi brakować pracy! Nie wiedziałam co ze sobą robić. Cały dzień w domu, ze wszystkimi – dziwnie było. I jakoś tak niespodziewanie postanowiłam posprzątać w ogrodzie. Muszę się przyznać: było co sprzątać! Powyrywałam chwasty, powycinałam przerośnięte krzaki. Na szczęście pogoda dopisywała. Wyjątkowe lato jak na Irlandię. Całe dnie spędzone w ogrodzie dały mi dużo radochy. Jeszcze więcej radochy było, kiedy wszyscy usiedliśmy sobie przy grillu, zajadaliśmy się kiełbaskami i karkówką. Zdarzyło się nawet, że popijałam sobie Guinnessa. Prawdziwy, totalny relaks.

Raz na dwa tygodnie siadałam sobie w pokoju z telefonem na podstawce, żeby spotkać się z ludźmi z pracy. Co dwa tygodnie mieliśmy zebranie online... wszyscy zastanawialiśmy się, kiedy będzie trzeba wracać do pracy. Ja im dłużej siedziałam w domu, tym mniej chciałam do tej pracy wracać. Według oficjalnych źródeł rządowych do pracy mieliśmy wrócić nie wcześniej niż około dwudziestego sierpnia.

Mój ogród był już posprzątany, a do końca sierpnia zostało jeszcze dobrych kilka tygodni. Musiałam wymyślić sobie coś, żeby się nie nudzić, no i znalazłam: kursy online. Mogłam też oglądać Netflixa, ale po kilku odcinkach Gotham dostałam doła i stwierdziłam, że życie jest ciekawsze niż Netflix.

No więc kursy on-line. Zaliczyłam trzy: dzieła literatury antycznej, sagi islandzkie i ''meteorologię podwórkową''.

Każdy ciekawy i każdy czegoś mnie nauczył. Czy wiecie, że język, którym posługują się w Islandii, jest bardzo podobny do tego, którego używali Wikingowie, bardziej niż inne języki Skandynawii? Wcześniej też nie wiedziałam, że historie Odyseusza opowiadane są przez niego samego. Jakoś mi umknęło, że to Odyseusz jest narratorem (może byłam na wagarach, kiedy mieliśmy to na polskim?).

Najwięcej radochy miałam z kursu o meteorologii. Chodziło w nim o to, żeby nauczyć się przewidywać pogodę na podstawie 'znaków na ziemi i niebie', nie korzystając z żadnych urządzeń. Być może nie mam jeszcze wprawy, ale w 75% jestem w stanie nie tylko powiedzieć jaka pogoda będzie, ale również wyjaśnić co się 'tam' dzieje.

Kursy zakończyłam, a tu jeszcze tyle wolnego zostało – pomyślałam: ''więcej kursów''.

Zupełnie przypadkiem, przeglądając Facebooka, znalazłam ofertę kursu, który chciałam zrobić od dawna, ale nie było mnie stać. Tym razem jednak cena była niesamowicie niska – prawdopodobnie, ktoś stwierdził, że skoro ludzie siedzą w domu, to będą więcej kupować i będą jeszcze więcej kupować, jeśli ceny będą kosmicznie niskie. No i zdecydowałam, że skoro kosmicznie niska cena i jestem w stanie zapłacić, to 'raz kozie śmierć', kupię. I kupiłam.

A jak kupiłam, to dostałam wiadomość, że we czwartek mam szkolenie w pracy, bo wracamy! To była dopiero połowa czerwca!!!

Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak mi się płakać chciało. Oczywiście byłam na szkoleniu, oczywiście wróciłam do pracy, jednak tak bardzo niechętnie, że gdzieś mi zginął cały lipiec!

Obecnie już doszłam do siebie. Pogodziłam się z faktem, że 'okradziono' mnie z wolnego czasu.

Ja wiem, że jest sporo osób, dla których izolacja w czasie lockdown (jak to przetłumaczyć na polski?), to była prawdziwa tortura. Ja miałam to szczęście, że nie byłam sama. W tym wolnym czasie częściej rozmawiałam z córką i wnuczką niż wcześniej (on-line, bo one tam, a nie tu). Bąbel codziennie 'bawił się' z dzieciakami ze szkoły. Nie był to oczywiście bezpośredni kontakt, wszystko odbywało się przez internet.


No i pogoda dopisała. Może inaczej bym o wszystkim myślała, gdyby cały czas padał deszcz, co przecież tutaj jest normą.

Na razie zwolniłam z kursem, bo nie jestem w stanie robić tego 'na pełnym etacie', w ogrodzie od czasu do czasu trawę skoszę. Do pracy chodzę jak wcześniej, jak przed 18 marca. Jedyna różnica to maska na twarzy. Wszystko wraca do normalności, ale jakoś nie do końca.

Inaczej patrzę na świat, inaczej na siebie, inaczej na innych. Zmieniłam się chyba trochę. Nabrałam dystansu. Już nie pierwszy raz Ktoś mi dał do zrozumienia, że są rzeczy ważne i ważniejsze. I że wszystko zależy od tego, w jaki sposób interpretujemy to, co się wokoło nas dzieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.