środa

24 dzień czerwca


Aloha!

Tak sobie myślałam, popijając moją kawę oczywiście, że zamiast do pracy to ja bym sobie w góry poszła. Najlepiej w Himalaje, gdzie śnieg, gdzie zimno, gdzie wieje (akurat za wiatrem to nie tęsknię, bo tu akurat często wieje).
Bo o Mount Everest to ja bardzo często myślałam. Jakoś się tak złożyło, że nie wyszło.
Żeby w góry wysokie się wybrać, to trzeba zaliczyć te niższe. I zaliczałam – Świętokrzyskie, Beskidy... I problemów nie było, i dawałam radę. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kiedy apetytu na Tatry dostałam, okazało się, że nie mogę – nie, bo facetem nie jestem. A że młoda byłam i głupia, i mnie nikt nie nauczył, jak walczyć o swoje – zrezygnowałam. Pomyślałam sobie „no tak już chyba musi być, chyba to nie dla mnie” i się poddałam. I tak jakoś teraz żałuję. Bo być może gdybym się zawzięła, gdybym się uparła, gdybym walczyła, to może nie tylko Tatry wysokie, ale i w te Himalaje bym polazła.
Chodziłam jeszcze sobie tu, tam, nawet te Tatry odwiedziłam, ale to nie było to. Bo mąż, bo dzieci, bo kłopoty dorosłego życia... Nie żebym jakiś żal do kogokolwiek miała. Ja wściekła sama na siebie jestem.
I patrzę na ludzi, i widzę, jak dążą do celu, jak wypruwają siebie flaki, żeby znaleźć się tam, gdzie chcą. Nie rezygnują, kiedy im ktoś wmawia „to nie dla ciebie...”. I się wkurzam na siebie, że się poddałam, przecież tak lubię łazić po tych górach (na plaży też lubię leżeć, żeby nie było).
Zastanawiam się również, czy jest coś, co mogłabym zrobić teraz, żeby te Himalaje zobaczyć. Oczywiście z góry je obejrzeć, z tej najwyższej. I szperam w tym internecie. Oglądam filmiki, czytam rady, ale nic a nic nie ma o tym, jak pani w średnim wieku z poziomu kanapy wdrapuje się na Mount Everest. Dla młodych – ok, dla wysportowanych – ok, ale nie dla babci w moim wieku.
Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że wdrapać się na tę górę nie jest łatwo (jeszcze trudniej zejść, poważnie).

Z reguły, jeśli ktoś pyta się o nazwę najwyższej góry świata, w odpowiedzi słyszy ''Everest''. A to nie tak do końca prawda. Fakt, wyżej wejść się nie da. Licząc od poziomu morza, Everest to najwyżej położony punkt świata. Jednak nie najwyższa góra świata. Wysokość góry liczy się od jej podstawy. I tu niestety Himalaje przegrywają z Hawajami. Najwyższa góra świata, Mauna Kea, mieści się w centrum największej wyspy Hawajów. „Biała góra” (tak należy tłumaczyć nazwę) ma ponad 10 000 metrów, ale większa jej część leży pod wodą. Wierzchołek sięga 4 200 metrów nad poziom morza (szczyt Mount Everest to 8 600 m npm.).
Mauna Kea to stary wulkan, no w końcu Hawaje to Hawaje, więc to nie duża niespodzianka. Znawcy tematu twierdzą, że Mauna Kea zaczęła rosnąć około 800 000 lat temu i ostatnia erupcja miała miejsce około 4500 lat temu.

Przy okazji pozwolę sobie wspomnieć, że jeśli policzymy odległość szczytu góry od środka Ziemi, to Everest przegrywa z andyjską górą Chimborazo, która wznosi się bardzo blisko równika w Ekwadorze.

Na szczyt Mauna Kea można się wdrapać, ale można też sobie wjechać. Co prawda nie ma publicznego transportu, ale na szczyt prowadzi droga i jeśli samochód jest odpowiedni – nie powinno być problemów (taki z napędem na cztery koła, terenowy taki). Może być problem z samopoczuciem, bo mogą wystąpić objawy choroby wysokościowej. W końcu to ponad cztery tysiące metrów. Tak czy inaczej; można się samochodem na szczyt wybrać. Teoretycznie, bo w praktyce – to cóż, nie takie proste. Ale po kolei.

Na początku lat sześdziesiątych XX wieku Hawajska Izba Handlowa zachęcała do ''rozwoju astronomicznego'' na Mauna Kea, mając nadzieję na ekonomiczne korzyści. W tym samym czasie jeden z profesorów uniwersytetu w Arizonie (Gerard Kuiper) szukał odpowiedniego miejsca na obserwatorium. On i jego asystentka robili testy i badania w różnych miejscach i w końcu uznali, że Mauna Kea to najlepszy wybór. Trzeba było zdobyć fundusze. Zaczęła się wojna o pieniądze i o prawo do postawienia obserwatorium. Bo o Mauna Kea nie tylko Kuiper wiedział. Walkę toczyły trzy uniwerstety – Arizona, Harvard i Hawajski. Mimo, że w tym czasie Uniwersytet Hawajski nie miał wydziału astronomii, to właśnie oni dostali od NASA fundusze. Wtedy władze uczelni zdecydowały się powołać Instytut Astronomii.
W 1968 roku Uniwersytetowi przekazano w dzierżawę, na 65 lat, grunty w promieniu czterech kilometrów od obserwatorium. Budowę teleskopu ukończono w 1970 roku – był to siódmy co do wielkości teleskop na świecie.
W 1973 roku Kanada i Francja zgodziły się na wsparcie budowy następnego teleskopu (Canada–France–Hawaii Telescope, w skrócie CFHT), który miał być większy (3,6 metra). Wówczas to lokalne organizacje zaczęły zgłaszać obiekcje. Obawiano się wpływu obserwatorium na środowisko. Głosy sprzeciwu zostały wysłuchane i przygotowano plan zarządzania (1977r.), który został zatwierdzony przez Uniwersytet Hawajski w 1982 roku.
W 1998 roku z dzierżawy przeniesiono osiem kilometrów kwadratowych na uzupełnienie ''rezerwatu epoki lodowcowej Mauna Kea'' (Mauna Kea Ice Age Natural Area Reserve). Pierwotny plan (ten z 1977 roku) rozszerzono w 2000 i pozostawiono ''dla astronomii'' dwa kilometry kwadratowe. Resztę przeznaczono na ''ochronę przyrody i kultury''. Mimo to, społeczność hawajska uznała, że okazano brak szacunku wobec wartości kulturowych.
W chwili obecnej w Rezerwcie Naukowym Mauna Kea pracuje trzynaście teleskopów (mniejszych i większych).
W kwietniu 2013 zatwierdzono budowę czternastego obiektu, który ma mieć trzydzieści! metrów. Może nie będzie to największy teleskop na świecie (taki ma zostać ukończony w 2025 roku w Chile), ale trzydzieści metrów to dużo.

By User:Cmglee - Comparison optical telescope primary mirrors.svg, CC BY-SA 3.0
TMT w górnym prawym rogu

Na Hawajach zawżało i w październiku 2014 roku odbył się pierwszy protest. Wstrzymano projekt. Tymczasowo. W marcu 2015 protestujący pojawili się ponownie, żeby zablokować drogę, która prowadzi na szczyt. Budowę wstrzymano ponownie. Tymczasowo. Gubernator obiecał zmiany w zarządzaniu rezewatem, ale stwierdził, że budowa TMT musi iść na przód. Sąd najwyższy zatwierdził wznowienie budowy w październiku 2018 roku. W połowie 2019 roku na change.org pojawiła się petycja ''The Immediate Halt to theConstruction of the TMT Telescope on Mauna Kea'', która do tej pory zebrała 398 319 podpisów.
Jak się sytuacja rozwinie? Zobaczymy. Wszystko jeszcze w toku.

Dlaczego Hawajczykom tak bardzo zależy żeby zatrzymać budowę? W końcu taki obiekt nie powinien w jakimś znaczącym stopniu zagrozić środowisku. Może też przynieść korzyści ekonomiczne, miejsca pracy i takie tam. Dlaczego więc protestują?

Sytem ''kapu'' to starożytny system regulujący wszystkie sfery życia na Hawajach. Określał dokładnie i konkretnie co, kto, kiedy i jak może robić, jeść, spać, iść. Wszystko co było objęte ''kapu'' było zabronione jako święte. 
System opierał się na przekonaniu, że wszystko co związane z duchami i bogami ma dużo mocy duchowej (mana). Wierzono, że reguły (kapu) zostały stworzone przez bogów i zinterpretowane przez wodzów (ali’i) i kapłanów (kahuna). Jako, że każdy wódz był potomkiem bogów, oni również byli kapu. Czyli nie dość, że mogli ustalać co jest kapu, a co nie, byli też objęci absolutnym immunitetem. Wszystko, co należało do wodza – żona, dzieci, ziemia, dom, ubranie – również było objęte kapu. Przestrzegania kapu pilnowali kapłani. Złamanie prawa, nawet nieumyślnie, było surowo karane. Najczęściej była to kara utraty życia.
Mauna Kea jest święta dla rdzennych Hawajczyków. Jest domem Na Akua (boskich bóstw) i Na’Aumakua (boskich przodków), a także miejscem spotkań Papy (Matki Ziemi) i Wakea (Niebiańskiego Ojca), którzy są przodkami ludu hawajskiego. Jest to zarówno miejsce pochówku, jak i ucieleśnienie przodków, w tym ali'i i kahuna.
Manua Kea jest tradycyjnie chroniona przez ''kapu''.
Współcześni hawajczycy nadal czczą Mauna Kea z szacunkiem, a wiele praktyk kulturowych i religijnych nadal tam się odbywa. Oprócz tego, że góra ma święte znaczenie, na szczycie znajduje się również blisko sto stanowisk archeologicznych i wiele tradycyjnych dóbr kultury.
I dlatego Hawajczycy protestują. Ale...

No właśnie jest ale.
Czytając różne artykuły dotyczące protestu przeciwko TMT, czytałam również komentarze. Najczęściej są to komentarze typu ''precz od naszej świętej góry''. Zdarzają się jednak i takie, które wskazują, że nie wszyscy mieszkańcy Hawajów są na nie. Oto przykład jednego z nich:

Komentarz do artykułu ''MaunaKea''

''Chociaż nie jestem Hawajczykiem, mieszkam na Big Island od 1978 roku i pracuję z wieloma rdzennymi Hawajczykami. Wielu z nich wyraziło mi, że popiera TMT budowane na Maunakea i ogólnie astronomię. Wypowiadanie się, że Hawajczycy są przeciwko TMT lub że TMT zbezczeszcza świętą ziemię, oznacza jednostronne spojrzenie na rzeczywistość, które nie jest poparte faktami!
(...)
Przyznaję, że jestem za TMT i uwielbiam astronomię! Mogę z przekonaniem powiedzieć wszystkim, że astronomowie również kochają Maunakea i nie zbezczeszczają żadnych świętych miejsc. Zachowują się z godnością i szacunkiem dla kultury hawajskiej!''.


Źródła:
www.ulukau.org
kaizenwong.angelfire.com
sites.coloradocollege.edu
Wikipedia













piątek

12 dzień czerwca


"Młodość jest przesycona przyszłością,
wiek dojrzały teraźniejszością,
a starość przeszłością."
Antoni Kępiński

Brydzia lata

Tak sobie myślałam, popijając moją kawę oczywiście, o moim dzieciństwie. Niektórzy twierdzą, że jeśli komuś zbiera się na wspomnienia często, to znaczy, że się ten ktoś się starzeje. Jeśli to prawda, to ostatnio nieźle się zestarzałam. Jeszcze do niedawna to chyba nie tylko ja miałam sporo czasu na wspomnienia...

Bez względu na to, jak bardzo się będę starać, to nie jestem w stanie opisać dzieciństwa szczegółowo (może jednak nie jestem aż TAK stara). Mam tylko zajawki; wyrywkowe sceny. Czasem kojarzę jakiś zapach. Jest tak, jakby ktoś zostawił na wierzchu kilka kartek z pamiętnika, a resztę gdzieś głęboko zakopał.

Najwcześniejsze ostre i wyraźne wspomnienie to sen, który miałam jako trzyletni berbeć (jestem pewna na 95%, że miałam wtedy trzy lata).

Bawiłyśmy się z siostrą i jej koleżankami w chowanego. Trzymając w rączce sznurek, do którego był przywiązany niebieski balon, szukałam miejsca, gdzie mogłabym się ukryć. Było lato. Słońce raziło w oczy, liście szeleściły, wokół kwiatów latały kolorowe motyle, między gałązkami krzaków bzyczały bąki i osy. A ja biegałam i nigdzie nie mogłam znaleźć odpowiedniej kryjówki. Nagle na chodniku przy tych zielonych wysokich drzewach zobaczyłam beczkę. Taką wielką, drewnianą. Taką w jakich (nie wiem, czy nadal) kisi się kapustę. Zajrzałam do środka. Beczka była pusta i było w niej wystarczająco dużo miejsca. Beczka niestety przeznaczona była wyłącznie dla mnie – balon nie chciał się zmieścić. Postanowiłam więc, że ja wlezę, a balon będzie sobie dyndał na zewnątrz. Nie chcąc stracić niebieskiego skarbu, cały czas mocno trzymałam sznurek (ten, do którego balon był przywiązany).
Skuliłam się w tej beczce (no, żeby jeszcze bardziej się ukryć), balon sobie dyndał na wietrze. Czekałam, aż mnie ktoś znajdzie.
Nagle poczułam, że coś jest nie tak, jak powinno. Wychyliłam lekko głowę. Beczka już nie stała na chodniku, ale unosiła się w powietrzu. To ten niebieski balon! Oczywiście, zaczęłam wołać siostrę. Nikt jednak mnie nie słyszał. Ani siostra, ani jej koleżanki, ani rodzice – zwyczajnie nikogo nie było – tylko Brydzia w beczce i balon. Zaczęłam krzyczeć i nic. Unosiłam się lotem swobodnym wyżej i wyżej, i... się obudziłam.

Czy obudziłam się z płaczem, z krzykiem? Nie wiem. Nie pamiętam, czy ktoś mnie przytulał, czy ktoś mnie uspakajał. Pamiętam wyłącznie sen.

Teraz, kiedy sobie tak wspominam, zastanawiam się: jak to możliwe, że ten balon dał radę unieść mnie i beczkę, a nie uniósł mnie, gdy szukałam kryjówki. No ale takie już są te sny. Szczególnie sny trzyletnich berbeciów, co o fizyce wiedzą tyle, ile meteorolog o pogodzie za tydzień.