poniedziałek

29 dzień kwietnia

Pewność siebie
Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście), że to już półmetek rozważań nad moją pewnością siebie. Nadal nie wiem, dlaczego ktoś kiedyś powiedział, że mi jej brakuje. Mam pewne podejrzenia, ale postanowiłam 'przemyśleć i przebadać' wszystkie elementy, które według Patrycji Załug składają się na wewnętrzną pewność siebie, która to ''daje poczucie szczęścia i spełnienia''.
Pisałam już o czterech z ośmiu filarów pewności siebie; było o samoświadomości, samoakceptacji, zadowoleniu z siebie i o uczuciu wiary w siebie. Dziś kolej na piąty element: poczucie własnej wartości.

Czym jest poczucie własnej wartości?
Według Wikipedii, poczucie własnej wartości ''to stan psychiczny powstały na skutek elementarnej, uogólnionej oceny dokonanej na własny temat''. Ładnie, ale zbyt ogólnie (jak dla mnie).
Wszystko to, co (a może 'czego'; chyba czas poczytać o gramatyce) doświadczamy w ciągu swojego życia, ma wpływ na to, w jaki sposób oceniamy sami siebie. Samoocena dotyczy różnych segmentów życia: ''intelektualnego – należą do niego przekonania na swój temat oraz wartościowanie własnych cech i zachowań (pytanie: Jaki jestem?), emocjonalnego – zawiera emocje i uczucia jakie przeżywasz i odczuwasz wobec siebie samego (pytanie: Czy lubię siebie?), behawioralnego – dotyczy zachowań, jakie kierujesz wobec siebie i innych (pytanie: Dlaczego to robię?)''.
Samooceny dokonujemy na podstawie tego, co o nas mówią inni, na podstawie tego, jakie efekty przynoszą nasze starania oraz na podstawie tego, co obserwujemy w otoczeniu. Ocena jest subiektywna – zależy od sposobu interpretacji informacji. Dlaczego jedni oceniają siebie nisko, inni wysoko? Od czego to zależy?
Nie udało mi się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi, ale jeden element się powtarza: poczucie wartości zaczyna się kształtować we wczesnym dzieciństwie.

''Zaburzenie poczucia własnej wartości powstaje zazwyczaj na podstawie komunikatów podważających wartość dziecka, jakie dostaje ono od osób znaczących (np. rodziców, opiekunów). Początkowo np. dziecko jest uważane za cenne samo w sobie, dlatego że jest i dostaje komunikaty od otoczenia stosowne do takiego sposobu jego postrzegania. Z czasem jednak na skutek rozmaitych oczekiwań otoczenia czy sposobów wychowania otrzymuje komunikaty, które przekonują je albo pozwalają podejrzewać, że wartość jego jako człowieka zależy od rozmaitych czynników zewnętrznych lub od konkretnych działań czy umiejętności. Tak wychowywane dziecko zaczyna się starać, by sprostać tym wymaganiom i zasłużyć ponownie na to, by móc się poczuć wartościowym i kochanym przez rodziców dzieckiem. Tak wychowywane dziecko staje się często także jako dorosły osobą zależną od otoczenia, zewnątrzsterowną i niepewną siebie (własnej elementarnej wartości jako człowieka).''

Kształtowanie poczucia wartości nie kończy się wraz z przejściem w dorosłość. To cecha, która zmienia się w czasie całego życia. Na przykład, duży wpływ ma tak zwana kultura sukcesu. Mówi się, że każdy może osiągnąć wszystko czego zapragnie, a kiedy to się 'każdemu' nie udaje, 'każdy' dochodzi do wniosku, że jest coś nie tak z nim samym. Poczucie wartości 'każdego' spada.
Za złą (w sensie negatywną) samoocenę można też winić tendencję do porównywania swoich osiągnięć z osiągnięciami znajomych (i nieznajomych, w końcu jest internet, możemy śledzić życie celebrytów na bieżąco i się z nimi porównywać). Dlaczego sąsiad ma lepszy samochód niż ja? Dlaczego 'ta co siedzi przy tamtym biurku' ma lepszą figurę niż ja? Przykładów takich można by przytaczać i przytaczać. To nie tajemnica, że patrzymy na siebie, analizujemy, badamy, interpretujemy (szkoda, że się nie pytamy, ale to inna historia). Na podstawie własnej-osobistej interpretacji dorabiamy własne-osobiste historie i one są odpowiedzialne za nasze własne-osobiste poczucie wartości.
W kilku miejscach internetowych źródeł spotkałam się z ciekawym ćwiczeniem myślowym.
Wyobraźmy sobie parę, która stara się o dziecko przez jakiś czas. W końcu udaje im się. Na ile procent rodzice bobasa ocenią jak bardzo jest dla nich ważny? Bobas jeszcze studiów nie skończył, nie ma gromadki dzieci, nie jest właścicielem firmy międzynarodowej, ani posiadaczem statuetki Oskara. Bobas nawet mówić nie potrafi, ani przewrócić się z boku na bok. Jedyne co robi to śpi, pije mleko, brudzi pieluchy i rośnie. Ile wart jest taki człowieczek? Sto procent, sto pięćdziesiąt, dwieście? Dlaczego po kilkudziesięciu latach ten mały człowieczek myśli o sobie, że jest nic nie warty? Bo studiów nie skończył, nie ma gromadki dzieci, nie jest właścicielem korporacji międzynarodowej, ani posiadaczem statuetki Oskara? Czy tak naprawdę właśnie to się liczy? Nie liczyło się w momencie urodzenia. Ale ludzie tak mają, że swoją wartość oceniają na podstawie doświadczeń życiowych, mało tego - rzadko kto pyta o opinię innych, ocenę wystawiamy sobie sami i często jest zbyt surowa. Na szczęście nie zawsze i nie wszyscy, i uczmy się od takich.
Japońskie przysłowie mówi, że ''są tacy, którzy jeżdżą powozami, tacy, którzy ciągną powozy, i tacy, których zadaniem jest wyplatanie słomianych łapci tym, którzy powożą". Bez tych 'wyplataczy słomianych łapci' nie byłoby tych w powozach... Dla każdego jest miejsce, każdy spełnia jakąś rolę, każdy 'wyplatacz słomianych łapci' jest ważny. Oczywiście, należy pamiętać, że gdyby nie było tych 'którzy jeżdżą powozami' to 'wyplatacze słomianych łapci' nie mieliby co robić (ani jak zarobić).

W jaki sposób określić poziom wartości siebie? W internecie roi się od przeróżnych testów, analiz i badań. Na stronie www.wiecjestem.us.edu.pl można przeczytać, że u osób z zaniżoną samooceną można zauważyć zachowania takie jak:
  • ''angażowanie się w nierealistyczne zadania ponad swoje możliwości;
  • wycofywanie się z nowych działań („To się nie może udać”);
  • niepewność i potrzeba potwierdzania realizacji działań przez autorytety;
  • nieśmiałość i unikanie udzielania się na forum publicznym;
  • poczucie winy za doświadczane porażki i niepowodzenia;
  • rezygnowanie z działań po doświadczeniu trudności;
  • nadmierna koncentracja na własnych błędach, słabościach, porażkach i wadach;
  • przejawianie wysokiej potrzeby akceptacji, pochwał i uznania ze strony innych, tzw. „głód miłości”;
  • brak asertywności;
  • zamykanie się w sobie i unikanie kontaktów towarzyskich;
  • zmniejszona motywacja do działania, unikanie działań;
  • duża podatność na krytykę i silne reakcje emocjonalne w przypadku jej doświadczania;
  • niekorzystne porównywanie się z innymi osobami;
  • zaprzeczanie własnym potrzebom''.
Zwracam szczególną uwagę na fragment ''poczucie winy za doświadczane porażki i niepowodzenia''. Tłumaczenie swoich sukcesów czynnikami zewnętrznymi i niezależnymi od nas, a porażek – własnymi wadami, jest normą. O ile często słyszę 'oj tam, oj tam, zwyczajnie miałam fuksa!', o tyle nie często: 'no ja pitolę! się narobiłam i mam, zapracowałam sobie!'. Czy nie wydaje Wam się, że sukcesy należy przypisywać sobie; 'udało mi się', 'miałem szczęście' zamienić na 'zapracowałam sobie', 'zasłużyłem'?

Czy mogę powiedzieć o sobie, że mam odpowiednio wysokie poczucie własnej wartości?
Jeszcze testów nie robiłam, ale zdaje się, że moje poczucie wartości jest 'trochę' zaniżone...
Nigdy się wcześniej nie zastanawiałam nad tym jak i co myślę o sobie. Często na przykład w obliczu sukcesu mówiłam 'trafiło się, jak ślepej kurze ziarno'. Nie lubię wystąpień publicznych. Nie lubię nieprzychylnej krytyki. Z całej listy zachowań osób z zaniżoną samooceną, to w zasadzie tylko z dwoma punktami się nie identyfikuję: ''angażowanie się w nierealistyczne zadania ponad swoje możliwości'' oraz ''wycofywanie się z nowych działań''.

Czy można podnieść poziom poczucia wartości? Czy można dokonać tego samodzielnie, czy trzeba się udać po pomoc do specjalisty?
Myślę, że skoro w Internecie można znaleźć ćwiczenia, które mogą poprawić samoocenę, to warto spróbować i z nich skorzystać. Jeśli to nie działa i nadal 'czujemy', że jest coś nie tak, wtedy – specjaliści. Prawdopodobnie korzystają oni z narzędzi podobnych do tych darmowych z neta, ale czasem rozmowa jeden na jeden czyni cuda.
Z drugiej strony mam wrażenie, że skoro już wiem dlaczego, na przykład, unikam publicznych przemówień, to łatwiej mi będzie takie przemówienie wygłosić i mieć w nosie to, czy komuś się podoba czy nie. W końcu poczucie wartości się zmienia – może się zmienić na lepsze.

Wychodzi mi na to, że mój problem to nie brak pewności siebie, ale niskie poczucie własnej wartości. Niestety. Trzeba będzie popracować, ...ale najpierw kawa.

Ps. Cały zestaw ćwiczeń związanych z poczuciem wartości znalazłam na stronie
Więc Jestem. Studencki Serwis Rozwoju


I to za darmo. A jak za darmo, to biorę.

Źródła:

czwartek

25 dzień kwietnia

Pewność siebie
Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście), że to już półmetek rozważań nad moją pewnością siebie. Nadal nie wiem, dlaczego ktoś kiedyś powiedział, że mi jej brakuje. Mam pewne podejrzenia, ale postanowiłam 'przemyśleć i przebadać' wszystkie elementy, które według Patrycji Załug składają się na wewnętrzną pewność siebie, która to ''daje poczucie szczęścia i spełnienia''.
Pisałam już o czterech z ośmiu filarów pewności siebie; było o samoświadomości, samoakceptacji, zadowoleniu z siebie i o uczuciu wiary w siebie. Dziś kolej na piąty element: poczucie własnej wartości.

Czym jest poczucie własnej wartości?
Według Wikipedii, poczucie własnej wartości ''to stan psychiczny powstały na skutek elementarnej, uogólnionej oceny dokonanej na własny temat''. Ładnie, ale zbyt ogólnie (jak dla mnie).
Wszystko to, co (a może 'czego'; chyba czas poczytać o gramatyce) doświadczamy w ciągu swojego życia, ma wpływ na to, w jaki sposób oceniamy sami siebie. Samoocena dotyczy różnych segmentów życia: ''intelektualnego – należą do niego przekonania na swój temat oraz wartościowanie własnych cech i zachowań (pytanie: Jaki jestem?), emocjonalnego – zawiera emocje i uczucia jakie przeżywasz i odczuwasz wobec siebie samego (pytanie: Czy lubię siebie?), behawioralnego – dotyczy zachowań, jakie kierujesz wobec siebie i innych (pytanie: Dlaczego to robię?)''.
Samooceny dokonujemy na podstawie tego, co o nas mówią inni, na podstawie tego, jakie efekty przynoszą nasze starania oraz na podstawie tego, co obserwujemy w otoczeniu. Ocena jest subiektywna – zależy od sposobu interpretacji informacji. Dlaczego jedni oceniają siebie nisko, inni wysoko? Od czego to zależy?
Nie udało mi się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi, ale jeden element się powtarza: poczucie wartości zaczyna się kształtować we wczesnym dzieciństwie.

''Zaburzenie poczucia własnej wartości powstaje zazwyczaj na podstawie komunikatów podważających wartość dziecka, jakie dostaje ono od osób znaczących (np. rodziców, opiekunów). Początkowo np. dziecko jest uważane za cenne samo w sobie, dlatego że jest i dostaje komunikaty od otoczenia stosowne do takiego sposobu jego postrzegania. Z czasem jednak na skutek rozmaitych oczekiwań otoczenia czy sposobów wychowania otrzymuje komunikaty, które przekonują je albo pozwalają podejrzewać, że wartość jego jako człowieka zależy od rozmaitych czynników zewnętrznych lub od konkretnych działań czy umiejętności. Tak wychowywane dziecko zaczyna się starać, by sprostać tym wymaganiom i zasłużyć ponownie na to, by móc się poczuć wartościowym i kochanym przez rodziców dzieckiem. Tak wychowywane dziecko staje się często także jako dorosły osobą zależną od otoczenia, zewnątrzsterowną i niepewną siebie (własnej elementarnej wartości jako człowieka).''

Kształtowanie poczucia wartości nie kończy się wraz z przejściem w dorosłość. To cecha, która zmienia się w czasie całego życia. Na przykład, duży wpływ ma tak zwana kultura sukcesu. Mówi się, że każdy może osiągnąć wszystko czego zapragnie, a kiedy to się 'każdemu' nie udaje, 'każdy' dochodzi do wniosku, że jest coś nie tak z nim samym. Poczucie wartości 'każdego' spada.
Za złą (w sensie negatywną) samoocenę można też winić tendencję do porównywania swoich osiągnięć z osiągnięciami znajomych (i nieznajomych, w końcu jest internet, możemy śledzić życie celebrytów na bieżąco i się z nimi porównywać). Dlaczego sąsiad ma lepszy samochód niż ja? Dlaczego 'ta co siedzi przy tamtym biurku' ma lepszą figurę niż ja? Przykładów takich można by przytaczać i przytaczać. To nie tajemnica, że patrzymy na siebie, analizujemy, badamy, interpretujemy (szkoda, że się nie pytamy, ale to inna historia). Na podstawie własnej-osobistej interpretacji dorabiamy własne-osobiste historie i one są odpowiedzialne za nasze własne-osobiste poczucie wartości.
W kilku miejscach internetowych źródeł spotkałam się z ciekawym ćwiczeniem myślowym.
Wyobraźmy sobie parę, która stara się o dziecko przez jakiś czas. W końcu udaje im się. Na ile procent rodzice bobasa ocenią jak bardzo jest dla nich ważny? Bobas jeszcze studiów nie skończył, nie ma gromadki dzieci, nie jest właścicielem firmy międzynarodowej, ani posiadaczem statuetki Oskara. Bobas nawet mówić nie potrafi, ani przewrócić się z boku na bok. Jedyne co robi to śpi, pije mleko, brudzi pieluchy i rośnie. Ile wart jest taki człowieczek? Sto procent, sto pięćdziesiąt, dwieście? Dlaczego po kilkudziesięciu latach ten mały człowieczek myśli o sobie, że jest nic nie warty? Bo studiów nie skończył, nie ma gromadki dzieci, nie jest właścicielem korporacji międzynarodowej, ani posiadaczem statuetki Oskara? Czy tak naprawdę właśnie to się liczy? Nie liczyło się w momencie urodzenia. Ale ludzie tak mają, że swoją wartość oceniają na podstawie doświadczeń życiowych, mało tego - rzadko kto pyta o opinię innych, ocenę wystawiamy sobie sami i często jest zbyt surowa. Na szczęście nie zawsze i nie wszyscy, i uczmy się od takich.
Japońskie przysłowie mówi, że ''są tacy, którzy jeżdżą powozami, tacy, którzy ciągną powozy, i tacy, których zadaniem jest wyplatanie słomianych łapci tym, którzy powożą". Bez tych 'wyplataczy słomianych łapci' nie byłoby tych w powozach... Dla każdego jest miejsce, każdy spełnia jakąś rolę, każdy 'wyplatacz słomianych łapci' jest ważny. Oczywiście, należy pamiętać, że gdyby nie było tych 'którzy jeżdżą powozami' to 'wyplatacze słomianych łapci' nie mieliby co robić (ani jak zarobić).

W jaki sposób określić poziom wartości siebie? W internecie roi się od przeróżnych testów, analiz i badań. Na stronie www.wiecjestem.us.edu.pl można przeczytać, że u osób z zaniżoną samooceną można zauważyć zachowania takie jak:
  • ''angażowanie się w nierealistyczne zadania ponad swoje możliwości;
  • wycofywanie się z nowych działań („To się nie może udać”);
  • niepewność i potrzeba potwierdzania realizacji działań przez autorytety;
  • nieśmiałość i unikanie udzielania się na forum publicznym;
  • poczucie winy za doświadczane porażki i niepowodzenia;
  • rezygnowanie z działań po doświadczeniu trudności;
  • nadmierna koncentracja na własnych błędach, słabościach, porażkach i wadach;
  • przejawianie wysokiej potrzeby akceptacji, pochwał i uznania ze strony innych, tzw. „głód miłości”;
  • brak asertywności;
  • zamykanie się w sobie i unikanie kontaktów towarzyskich;
  • zmniejszona motywacja do działania, unikanie działań;
  • duża podatność na krytykę i silne reakcje emocjonalne w przypadku jej doświadczania;
  • niekorzystne porównywanie się z innymi osobami;
  • zaprzeczanie własnym potrzebom''.
Zwracam szczególną uwagę na fragment ''poczucie winy za doświadczane porażki i niepowodzenia''. Tłumaczenie swoich sukcesów czynnikami zewnętrznymi i niezależnymi od nas, a porażek – własnymi wadami, jest normą. O ile często słyszę 'oj tam, oj tam, zwyczajnie miałam fuksa!', o tyle nie często: 'no ja pitolę! się narobiłam i mam, zapracowałam sobie!'. Czy nie wydaje Wam się, że sukcesy należy przypisywać sobie; 'udało mi się', 'miałem szczęście' zamienić na 'zapracowałam sobie', 'zasłużyłem'?

Czy mogę powiedzieć o sobie, że mam odpowiednio wysokie poczucie własnej wartości?
Jeszcze testów nie robiłam, ale zdaje się, że moje poczucie wartości jest 'trochę' zaniżone...
Nigdy się wcześniej nie zastanawiałam nad tym jak i co myślę o sobie. Często na przykład w obliczu sukcesu mówiłam 'trafiło się, jak ślepej kurze ziarno'. Nie lubię wystąpień publicznych. Nie lubię nieprzychylnej krytyki. Z całej listy zachowań osób z zaniżoną samooceną, to w zasadzie tylko z dwoma punktami się nie identyfikuję: ''angażowanie się w nierealistyczne zadania ponad swoje możliwości'' oraz ''wycofywanie się z nowych działań''.

Czy można podnieść poziom poczucia wartości? Czy można dokonać tego samodzielnie, czy trzeba się udać po pomoc do specjalisty?
Myślę, że skoro w Internecie można znaleźć ćwiczenia, które mogą poprawić samoocenę, to warto spróbować i z nich skorzystać. Jeśli to nie działa i nadal 'czujemy', że jest coś nie tak, wtedy – specjaliści. Prawdopodobnie korzystają oni z narzędzi podobnych do tych darmowych z neta, ale czasem rozmowa jeden na jeden czyni cuda.
Z drugiej strony mam wrażenie, że skoro już wiem dlaczego, na przykład, unikam publicznych przemówień, to łatwiej mi będzie takie przemówienie wygłosić i mieć w nosie to, czy komuś się podoba czy nie. W końcu poczucie wartości się zmienia – może się zmienić na lepsze.

Wychodzi mi na to, że mój problem to nie brak pewności siebie, ale niskie poczucie własnej wartości. Niestety. Trzeba będzie popracować, ...ale najpierw kawa.

Ps. Cały zestaw ćwiczeń związanych z poczuciem wartości znalazłam na stronie
Więc Jestem. Studencki Serwis Rozwoju


I to za darmo. A jak za darmo, to biorę.

Źródła:

poniedziałek

22 dzień kwietnia

Pewność siebie

Wiara w siebie


Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście) o tym, czy nie jest tak, że brak mi wiary w siebie. Jest to jeden z filarów wewnętrznej pewności siebie, którą opisuje pani Patrycja Załug na swoim blogu. Filarów jest osiem, a wiara w siebie jest czwartym z kolei, który staram się rozkminić. A robię to – tak dla wyjaśnienia – żeby dowiedzieć się czy osoba, która kiedyś powiedziała, że brak mi pewności siebie, miała rację.
Jak to w moim zwyczaju bywa, zaczęłam od definicji na Wikipedii i w słowniku PWN, i encyklopedii, i wyszło mi na to, że określenie ''wiara w siebie'' absolutnie nie pasuje do tego, co powinien ten termin oznaczać (przynajmniej w odniesieniu do pewności siebie). Według znalezionych przeze mnie definicji i wyjaśnień ''wiara'' to przekonanie, że coś jest takie, a nie inne. Wikipedia podaje słowa Immanuela Kanta (niemiecki filozof z Królewca), które napisał w dziele ''Krytyka czystego rozumu'' w osiemnastym wieku.
''Słowo wiara odnosi się tylko do wskazówek, które daje mi dana idea oraz do subiektywnie istotnego wpływu na zachowanie mojego poglądu. Zmusza mnie do podtrzymywania go na bieżąco, choć może nie być w stanie dać niczego prócz spekulatywnej uwagi na ten temat.''
Skoro tak się rzeczy mają, to jeśli wierzę, że jestem do niczego, wówczas nie mogę powiedzieć, że brakuje mi wiary w siebie.
Ale wszyscy wiedzą, że nie o to chodzi. Wszyscy wiedzą, że chodzi o wyrobienie takiej opinii o sobie, która pozwoli nam przenosić góry, wtedy, gdy tego zapragniemy.
Internetowy słownik PWN (zastanawiam się ile osób używa tradycyjnych słowników, takich książkowych) podaje pięć wyników wyszukiwania znaczenia słowa ''wiara''. Dla mnie najważniejszym dzisiaj punktem jest, że wiara to ''przekonanie, że coś jest słuszne, prawdziwe, wartościowe lub że coś się spełni''.

Czy jestem pewna, że ''coś jest słuszne''?
Nie, zdecydowanie nie wiem, czy cokolwiek jest słuszne. Nie wiem jaki wpływ będą miały moje działania na innych, na przyszłość i tą bliższą, i tą odległą. A niby jak mam to wiedzieć? Czy słuszne jest mycie zębów pastą z fluorem? Jeszcze dwadzieścia lat temu nie było chyba osoby, która powiedziałaby, że to głupota – obecnie można to usłyszeć coraz częściej. Przypomina mi się również historia ubranek dziecięcych z wełny wzbogaconej radem. Czy mama bobasa na początku dwudziestego wieku mogła wiedzieć, że słusznie jest unikać takiej  radioaktywnej wełny? Mówili, że to dobry sposób, żeby dziecku zapewnić ciepło.

Czy jestem pewna, że ''coś jest prawdziwe''?
Jak mi duży kamień spadnie na mały palec to wiem: kamień prawdziwy, palec prawdziwy i ból prawdziwy, ale kiedy ktoś się mnie pyta, czy Ziemia jest okrągła... No cóż, o tym pisałam już wcześniej TUTAJ. Nie jestem w stanie powiedzieć na podstawie moich osobistych obserwacji, mogę jedynie powtórzyć to, czego mnie nauczono w szkole, to co oglądałam w telewizyjnych programach, to, co czytałam w książkach – wierzę, że Ziemia jest okrągła, ale czy informacje są prawdziwe, tego nie wiem. Podejrzewam, że tak. Ale jeśli coś jest tylko podejrzeniem, nie koniecznie musi być prawdziwe. Może być, ale nie musi.

Czy jestem pewna, że ''coś jest wartościowe''?
Wartość czegoś to rzecz względna. Dość szybko to pojęłam. Chodzi tu zarówno o wartość materialną czegoś, jak i niematerialne dobra. Byłam jeszcze w szkole, kiedy zorientowałam się, że są co najmniej dwie grupy ludzi: grupa, która lubi dobrze wyglądać i grupa, która lubi dobrze zjeść. Z biegiem lat w moim ''katalogu'' pojawiło się trochę więcej ''kategorii''. 
Każdy człowiek jest inny. Każdy ma inne zainteresowania, każdy potrzebuje czegoś innego, żeby poczuć się dobrze. Są tacy, którzy oszczędzane pieniądze wydadzą na markowe ciuchy, kto inny przeznaczy je na zapełnienie lodówki egzotycznymi potrawami, kto inny kupi książki, kto inny zdecyduje się na jakiś fantastyczny wyjazd. A to tylko ta materialna strona życia...
Wiem, co jest wartościowe dla mnie, wiem, jakie wartości życiowe są dla mnie najważniejsze. Nie jestem jednak pewna, jakie wartości wyznaje ktoś inny, co ma dla niego wartość. Żeby być pewnym, że to co robię jest ważne (w sensie ważne dla innych, nie tylko dla mnie), muszę wiedzieć, jakimi wartościami kierują się ci inni, mogę jedynie mieć jakieś podejrzenia.
Nie jestem w stanie powiedzieć, że to co robię ma jakiekolwiek znaczenie (dla innych), chyba, że biorę pod uwagę te wartości, które są dla mnie ważne. Tyle, że wówczas to co robię, ma wartość jedynie dla mnie.  

Czy jestem pewna, że ''coś się spełni''?
Tego pytania to ja w ogóle nie rozumiem. Bo jakże można przepowiadać przyszłość? Jestem przekonana, że nawet jeśli zrobię co w mojej mocy, żeby jakiś efekt osiągnąć, to i tak mogą się trafić przeszkody, na które wpływu nie mam. Mogą, ale nie muszą. Dlatego, nawet świadomość, że coś może się nie udać nie sprawia, że się zatrzymuję – bo ''a nóż się spełni''.

I pytanie podstawowe: czy wierzę w siebie na tyle, że mogę ''przenosić góry''?
Jeśli odpowiedź chciałabym oprzeć na podstawie tego, co już napisałam, to odpowiedź brzmi: ''NIE, nie wierzę w siebie''. Ale...
Fakt, że mam wątpliwości, ''że coś jest słuszne, prawdziwe, wartościowe lub że coś się spełni'', jakoś nie powoduje u mnie strachu i nie hamuje moich poczynań. Ja bym zwaliła całą winę za te wątpliwości na realizm. Sceptycyzm, który mnie od czasu do czasu dopada, to nie brak wiary w siebie, to trzeźwe spojrzenie na świat. Skoro wiem jak ludzie myślą (chodzi mi o różniste mechanizmy, które są zaangażowane w procesy myślenia, nie o czytanie w myślach), jak reagują w takich czy innych sytuacjach, to chyba naturalne jest, że jestem ostrożniejsza w swoich poczynaniach.
Znam również siebie, wiem na ile mnie stać. Nie przekopię ogrodu łopatką dziecięcą w jeden dzień, nie pokonam wpław kanału La Manche. Jeśli czegoś nie wiem, a chcę wiedzieć – pytam się. Ale jeśli mnie to nie interesuje, to po co mam tracić energię? Jeśli nie mam nic do powiedzenia, nie mówię, jeśli mam coś do powiedzenia (i wiem, że nie będzie to ''rzucanie grochu o ścianę'') – mówię. Jeżeli czegoś nie jestem w stanie zrobić sama proszę o pomoc, albo się w ogóle nie biorę za to, jeśli na pomoc nie mogę liczyć. Nie sprawia mi kłopotu przyznanie się do błędu, potrafię powiedzieć ''przepraszam, zgrzeszyłam i obiecuję poprawę''.
A może tylko mi się tak wydaje, że to realizm. Może ja zwyczajnie wmawiam sobie moją wiarę w siebie. Nigdy nie zwracałam na to uwagi. I chyba to dobry moment, żeby zrobić następny eksperyment, takie ćwiczenie z zakresu mindfulness. Bo nie jestem pewna, czy to brak wiary w siebie, czy realizm nie pozwala mi ''przenosić góry''.
Jeśli się okaże, że nie jestem taka wierząca jak mi się wydaje, to będę musiała nad tą wiarą popracować. Na stronie  wizerunekkobiety.pl  znalazłam piętnaście wskazówek, jak poprawić wiarę w siebie.

''Zadbaj o siebie i o swój wygląd na co dzień.
Systematycznie wykonuj ćwiczenia fizyczne (wystarczy raz w tygodniu).
Bądź solidna i uważna w swojej pracy.
Wywiązuj się ze swoich obietnic.
Nie myśl o sobie źle.
Nie myśl źle o swojej rodzinie.
Uśmiechaj się do siebie w lustrze.
Nie rozpamiętuj porażek z przeszłości.
Nie obmyślaj zemsty na ludziach, którzy zrobili Ci krzywdę.
Zajmij się swoimi sprawami.
Znajdź sobie pasję i poświęcaj jej jak najwięcej czasu.
Doceniaj swoich przyjaciół.
Zapamiętuj każdą pozytywną rzecz ze swojego życia.
Nie ciesz się z nieszczęść innych ludzi.
Dokształcaj się i rozwijaj swoje umiejętności.''

Artykuł kończy się radą, żeby przede wszystkim zająć się sobą. Według autorki artykułu ''Twój stosunek do innych ludzi ma bardzo duży wpływ na siłę Twojej wiary w siebie, chociaż pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy. Im bardziej zajmujesz się sprawami innych osób, tym bardziej osłabiasz swoją wiarę w siebie. Dlaczego? Ano dlatego, że zajmowanie się sprawami innych najczęściej prowadzi do porównań i ocen.''

Zanim jednak cokolwiek umacniać zacznę to zafunduję sobie ''tydzień badań nad sobą''. Mam nadzieję, że tydzień wystarczy. A co jeśli będzie za mało?
A! Jeszcze jedno. Proszę mi nie wmawiać, że muszę włosy pofarbować, żeby wzmocnić wiarę w siebie.

czwartek

18 dzień kwietnia

'Jesteśmy istotami, które muszą czuć się docenione.
Potrzebujemy zadowolenia z siebie i swoich działań,
ponieważ jest to podstawa
pozytywnej samooceny i samoakceptacji.'
autor nieznany

Zadowolona z siebie


Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście), że niesamowitą radochę mi przynosi to całe pisanie, szukanie artykułów, które w mniejszym lub większym stopniu rozwiewają moje wątpliwości, pogłębiają wiedzę w temacie np. psychologii. Oczywiście, że to taka 'DIY psychologia'. Ale co tam; nie każdy może być Freudem, nie każdy może być Jungiem. A najwięcej zadowolenia mi przynosi napisanie kilku słów o tym, o czym dopiero co się dowiedziałam.
Zadowolenie... to właśnie trzeci filar wewnętrznej pewności siebie.

Znaleźć cokolwiek o 'zadowoleniu' w internecie okazało się niezwykle trudne. Podejrzewam, że to ma związek z doborem słów (znów te językowe wygibasy). Pierwszy tytuł jaki zobaczyłam, to: ''Jak zyskać cudowne samopoczucie i zadowolenie z siebie?''. Kliknęłam i...:

''Doładuj się ENDORFINAMI – hormonami szczęścia! Przyjdź na masaż lub zabieg prawdziwą czekoladą. A po zabiegu na specjalne hasło w zaprzyjaźnionym punkcie *tu nazwa zaprzyjaźnionej firmy* napijesz się wyjątkowej, aksamitnie gęstej czekolady z 50% rabatem!
Masaż Czekoladowy
To prawdziwa uczta dla duszy i ciała. Czekolada zawiera naturalne antyoksydanty, pobudza wydzielanie endorfiny,dzięki czemu działa antydepresyjnie.
Zabieg Czekoladowy
To zabieg na ciało, który odmłodzi i zregeneruje Twoją skórę oraz nasyci ją apetycznym i zmysłowym aromatem.
Efekty zabiegu: rewitalizacja, wygładzenie, ujędrnienie, wyrównanie kolorytu skóry, odprężenie''.

No cóż, czekolada zdecydowanie poprawia mi nastrój, szczególnie, jeśli to jest moje ulubione PtasieMleczko®, ale nie o takim zadowoleniu szukałam informacji.

Zdecydowałam się wobec tego na Wikipedię i słownik synonimów.
Według Wikipedii zadowolenie to ''chwilowe uczucie satysfakcji, pełnej afirmacji. W większości przypadków prowadzi do uczucia szczęścia. Zadowolenie nie objawia się stanem euforii, uzewnętrznia się w zależności od sytuacji (poziomu zadowolenia). Zadowolenie może być zarówno brane pod uwagę przy aspektach seksualnych jaki i wręcz przeciwnie, codziennych (dziecko zadowolone z oceny za swoją pracę np. dyktando). Jest to uczucie tłumione (jak wyżej w zależności od sytuacji, np. zadowolenia ze stracenia przez kogoś posady na naszą korzyść będzie ukrywane, zaś oficjalna promocja naszej osoby będzie otwarcie pokazywana z dumą)''.
Według słownika synonimów słowo 'zadowolenie' można używać żeby wyrazić odczuwanie szczęścia, stan dobrego samopoczucia, wyraz uznania. Można słowa używać w odniesieniu do stanu błogości, do radości, do uczucia. Mnie jednak głównie interesuje ''zadowolenie w odniesieniu do zadowolenia z siebie: błogostan, dosyt, przyjemność, radość, rozradowanie, samozadowolenie, satysfakcja, spełnienie, triumf, uciecha, ukontentowanie''.

Jako, że idę tropem tego, co przeczytałam o pewności siebie na stronie Patrycji Załug, pozwolę sobie zacytować, co tam napisano w odniesieniu do zadowolenia (z siebie, a nie siebie!).

''To ono jest wewnętrznym barometrem pokazującym, na ile siebie akceptujesz. Być może bardzo się starasz, ale ciągle masz poczucie niespełnienia, wydaje ci się, że robisz za mało, że mogłeś coś zrobić lepiej. Stąd prosta droga do perfekcjonizmu, a daleka do spełnienia. Znam osoby, które wykonują ogromną pracę, ale stale mają poczucie, że to za mało, żeby mogły siebie docenić. A przecież dostępny jest zupełnie inny świat – widziany oczami osoby zadowolonej z siebie, która myśli: 'To, co robię i jak to robię, jest wystarczająco dobre, umiem doceniać swoje starania, wysiłek i energię. Nawet jeśli coś mi nie wychodzi, widzę, ile z siebie daję i jestem sobie za to wdzięczny'.''

Myślę, że właśnie o to chodzi. Być zadowolonym z siebie to przede wszystkim WIEDZIEĆ, że robię to, na co mnie stać, to na co mam teraz siłę. Przypomina mi się postulat Jordana Petersona 'nie kłam'. Nie chodzi tylko o oszukiwanie innych, chodzi również o bycie szczerym wobec siebie. Jeśli cokolwiek robię staram się to robić 'jak należy' – bez znaczenia czy prywatnie, czy zawodowo. Jeśli zdarzy mi się, że na szybach po myciu okien zostaną smugi, muszę wiedzieć, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy, żeby te okna były naprawdę czyste – wtedy te smugi nie przeszkadzają. Jeśli idę poćwiczyć (ha! znalazłam w końcu fajną grupę!), to robię wszystko co w mojej mocy, żeby wypocić toksyny i tłuszczyk, daję z siebie wszystko. Jeśli w pracy 'kierownik' zwróci mi uwagę, że czegoś nie zrobiłam, muszę wiedzieć, że to nie przez moje lenistwo. Wówczas nawet jeśli kierownik ma jakiś żal do mnie, ja nie mam żalu do siebie. Dlaczego właśnie tak? No właśnie po to, żeby być zadowolona z siebie. W moich oczach ja jestem w porządku, nie mam sobie nic do zarzucenia, nie powiem sobie 'mogłam się bardziej starać'.
Mam świadomość, że nic nie jest perfekt, ale do pracy idę, żeby pracować, a nie siedzieć i użalać się nad sobą. Czasem robię mniej niż zwykle (bo mam zły dzień, jestem chora, jestem zmęczona), ale zawsze tyle, żeby nie mieć żalu do siebie, tyle, żeby być dumna, że dałam radę, tyle, żeby czuć satysfakcję z tego co robię.
Czy można w jakiś sposób zwiększyć poziom zadowolenia z siebie? Bez samoświadomości i samoakceptacji może być trudno. To jest podstawa.
Przede wszystkim odpowiednia diagnoza. Jeżeli na coś nie masz wpływu, nie ma co się 'kwasić' – głową muru nie przebijesz. Być może brak satysfakcji z wyników jest rezultatem słabej organizacji. Może warto nad tym popracować (i wiosenne porządki zaplanować tak, żeby nie kłóciły się z przygotowywaniem świątecznych smakołyków)? Należy również pamiętać, żeby zamiary dostosować nie tylko do własnych możliwości, ale zgrać się one muszą z rzeczywistością. Jesteśmy istotami stadnymi, żyjemy w grupach (najmniejszą chyba jest rodzina) i nie wyobrażam sobie planowania czegoś nie biorąc pod uwagę innych jej członków. Nie chodzi mi o pomoc z ich strony – to akurat łatwo zaplanować i ustalić. Mam na myśli to, że należy wziąć pod uwagę, że będą przeszkadzać – 'przytul mnie teraz', 'a co robisz?', 'jestem głodny', 'wystawisz mi rower?' i takie tam... Telefon od siostry, niezapowiedziana wizyta koleżanki, cokolwiek – gdy takie rzeczy się przytrafiają, trzeba się z pogodzić z zaistniałą sytuacją. Nie warto robić wyrzutów sobie, nie warto mieć pretensji do nikogo. Można zostawić te niedomyte okna do jutra i dać z siebie wszystko, żeby zrobić najlepszą kawę na świecie. Kawę dla siebie i dla koleżanki (albo teściowej).

Czwarty filar wewnętrznej pewności siebie to 'wiara w siebie'. Jak na razie nie mam nic sobie do zarzucenia i nadal nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ktoś kiedyś powiedział mi, że brakuje mi pewności siebie. Być może brakuje mi wiary w siebie... Muszę to przemyśleć, ale najpierw kawa.

**

UWAGA!
Staram się jak najlepiej zbadać i wykorzystać możliwości, które daje nam internet. Odkryłam, że Google pozwala na przeprowadzanie ankiet, anonimowych ankiet. W związku z tym proszę o wsparcie i uczestnictwo w takiej próbnej, bardzo króciutkiej ankietuni. To tylko dwa pytania. Można odpowiedzieć jednym słowem. Można napisać esej. Odpowiedzi Google przysyła na mojego emaila bez wskazywania autora. Proszę o udział i dziękuję.






poniedziałek

15 dzień kwietnia

Samoakceptacja


Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście) o drugim filarze wewnętrznej pewności siebie – samoakceptacji.

Nadal idę tropem pani Załug, według której o pewności siebie decyduje osiem czynników. O pierwszej z nich jest tutaj-klik. Dziś drugi filar – samoakceptacja.

Samoakceptacja to nie tyle znajomość siebie, co przede wszystkim akceptacja swoich mocnych i słabych stron. Jeśli o mnie chodzi, to ja raczej nie mam kłopotu z samoakceptacją, większym kłopotem zdaje się być rozpoznanie tych moich plusów i minusów... Chociaż się mogę mylić...

Według pani Załug samoakceptacja “to zgoda na to, jaki jesteś, m.in. na wszystkie emocje, które przychodzą, na wszystkie bez wyjątku pragnienia, potrzeby, marzenia, na to, jak decydujesz się zachować, z kim spotykać, a z kim nie, co robić a z czego zrezygnować".
Nie chodzi więc tylko o moje odstające uszy, zmarszczki i siwe włosy? Akurat to jestem w stanie zaakceptować. Gorzej u mnie z emocjami, które nie zawsze są adekwatne do bodźców, albo inaczej: nie zawsze skierowane są w stronę, z której bodźce docierają. Niestety.

Prawie w każdym przeczytanym przeze mnie artykułów dotyczących samoakceptacji, powtarzane jest, że rozwój tej cechy zależy głównie od podejścia rodziców do dziecka we wczesnym dzieciństwie. Nie wydaje mi się, że to jedyne źródło budowania samoakceptacji, aczkolwiek wierzę, że jedno z najważniejszych.
Samoakceptacja, to – zwyczajnie mówiąc – opinia jaką mamy na temat własnej osoby, samoocena. W jaki sposób budujemy zdanie na swój temat? Oczywiście na podstawie feedbacku, czy też ładniej i po polsku, na podstawie informacji zwrotnej. Jak taką informację uzyskujemy? Od innych osób. I tu jest pies pogrzebany.
Naszą własną osobę oceniamy na podstawie tego, w jaki sposób widzą i oceniają nas inni. To co usłyszeliśmy od kogoś w przeszłości, ma wpływ na naszą wizję siebie w chwili obecnej.
Co jeszcze?
Nasze powodzenia i niepowodzenia, sukcesy i porażki i to, w jaki sposób sobie z nimi “radzimy”. Niestety życiowe doświadczenie nauczyło mnie, że sukces NIE zawsze jest odbierany z radością przez osoby z którymi mamy do czynienia codziennie. Kurczę! Ile razy zdarzyło mi się usłyszeć “głupi ma zawsze szczęście”? Zamiast usłyszeć, że jestem coś warta, że coś potrafię, że zasługuję – słyszałam, że jestem głupia. Masakra!
Jest jeszcze jeden element – porównywanie z innymi. Wynika to oczywiście z całej reszty. Skoro ktoś uzyskuje takie same wyniki jak ja i o nim mówią, że się napracował, a ja taka leniwa – no jaka różnica między nami? I się zaczyna “szukanie dziury w całym”.
Przykre to jest i niestety to nadal norma.

No, ale co tam. Lepiej późno się obudzić niż wcale i zacząć myśleć o sobie SAMODZIELNIE.

Samoakceptacja buduje się na podstawie samooceny, która może być adekwatna, oparta na rzeczywistych możliwościach, lub nieadekwatna – zaniżona lub zawyżona. Tak, tak, to nie pomyłka. Zaniżona samoocena w zasadzie chyba nie wymaga wyjaśnienia. Kiedy spotykamy osobę, która powtarza, że nic jej się w życiu nie udaje, nic nie umie i niczego nie jest w stanie osiągnąć, to najprawdopodobniej osoba z zaniżoną samooceną. Zawyżoną samoocenę mają tacy, którym wydaje się, że są w stanie zrobić wszystko, wszędzie i z każdym – tak ogólnie. Wydawałoby się, że przerośnięta samoocena jest swego rodzaju motorem do działania. Tyle, że osoby o zawyżonej samoocenie często nie są w stanie poradzić sobie z realizacją na wyrost ustalonych celów i tym samym narażone są na frustrację spowodowaną częstymi porażkami. Osoby takie również zbyt często mają wysokie wymagania względem otoczenia – a to już prosta droga do konfliktów.

Czyli balans; zawsze “bilans musi wyjść na zero” (to cytat z piosenki Jana Kaczmarka “Pero,pero”). 
Ogólnie rzecz ujmując i “na chłopski rozum” adekwatna samoocena prowadzi do samoakceptacji. Hmm. 

A jak określić stopień samoakceptacji? Skąd mam wiedzieć czy moja ocena jest adekwatna, czy nie?

Gdzieś wyczytałam, że jeśli czuję, że jestem osobą szczęśliwą, jestem osobą otwartą na komplementy, potrafię być sobą w każdej sytuacji, potrafię się z siebie śmiać, jestem asertywna, wiem czego chcesz, umiem rozpoznawać swoje potrzeby i zaspokajać je nie tracąc kontaktu z rzeczywistością, to równie dobrze mogę powiedzieć, że jestem osobą która siebie akceptuje.
Można również zrobić test. W sieci jest ich kilka, ale ostrożnie: nie wszystkie należy brać poważnie. Ja znalazłam sobie taki: TEST: MOJA WIARA W SIEBIE.

Co zrobić jeśli samoocena jest niska i tym samym samoakceptacja? Czy jest w ogóle jakiś sposób  żeby samoakceptację wzmocnić (poza hipnozą oczywiście – mówią, że dzięki hipnozie to  nawet palenie rzucić można)?
Oczywiście – specjaliści mają sposób na wszystko, nawet na brak samoakceptacji, który nazywa się – gdzieś wyczytałam – samoodrzuceniem.

Na stronie portal.abczdrowie.pl można przeczytać, że “aby pokochać siebie, należy zaakceptować swoje ograniczenia i poznać własne potrzeby, aspiracje, marzenia. Dać sobie prawo do pomyłek, błędów, odpoczynku. Starać się docenić za własną niepowtarzalność. Umieć zaakceptować odmienność innych oraz być otwartym na zmiany. Potrafić uśmiechać się do siebie i zdystansować do własnych niepowodzeń.Unikaj niekorzystnych porównań społecznych i przestań dorastać do wymagań stawianych przez innych. Staraj się zaspakajać swoje potrzeby. Stawiaj cele na miarę swoich możliwości. Wsłuchuj się w swoje uczucia i wyrażaj je otoczeniu. Miej świadomość własnych praw. Samodzielnie podejmuj decyzje i licz się z ich konsekwencjami. Zaprzyjaźnij się ze sobą i dawaj sobie wsparcie.Dążąc do wzmocnienia samoakceptacji, pamiętaj jednak o innych ludziach. Nie koncentruj się wyłącznie na sobie, by nie popaść w niezdrowy narcyzm, który tak naprawdę jest wynikiem nadkompensacji braku miłości do siebie i zasadza się na niedostatku poczucia bezpieczeństwa i satysfakcji.”
Pani Anna Witkiewicz na www.focus.pl radzi, aby zaakceptować fakt, że coś nam się w nas nie podoba. Autorka cytuje Nathaniela Brandena, amerykańskiego terapeutę, autora książki “Sześć filarów poczucia własnej wartości”:

jeżeli w pełni doświadczymy i zaakceptujemy negatywne uczucia, często będziemy w stanie się ich pozbyć. Zyskawszy prawo istnienia, odchodzą z centralnej pozycji”.

Pani Anna radzi również, aby uważać co mówimy do siebie. “Jeśli masz zwyczaj powtarzać sobie: 'nie umiem tego', 'nie jestem w tym wystarczająco dobry', 'to nie dla mnie' – dodaj do nich: 'jeszcze', 'na razie' albo zapytaj: 'a kto tak powiedział'.”
Następna rada – którą najbardziej lubię i stosuję od dawna: “szanuj siebie za decyzje, podejmowane działania i starania, a nie wyłącznie za efekty. Efekt to Twoja wisienka na torcie, a na największy szacunek zasługują te małe codzienne działania, które Cię do efektów przybliżają.”
Anna Witkiewicz radzi, żeby otaczać się ludźmi, którzy nas akceptują za to kim jesteśmy. To akurat może być problemem, bo jeśli nie jesteśmy ze sobą w zgodzie, to często udajemy kogoś kim nie jesteśmy. Może się zdarzyć tak, że grono naszych znajomych zna nie tyle nas, co postać na którą się kreujemy. Należałoby dać się poznać, a to nie do końca możliwe, jeśli sami siebie się nie lubimy i nie przedstawiamy światu “prawdziwego ja”.
Według pani Anny warto też pamiętać o tym, “że samoakceptacja to decyzja, że chcesz być swoim sprzymierzeńcem, a nie wrogiem, zdecyduj: czego możesz robić więcej, czego możesz zacząć robić mniej, co możesz zacząć robić, co możesz przestać robić, co możesz robić inaczej, aby lepiej siebie traktować w codziennym życiu.”

Zaczyna mi się trochę rozjaśniać, ale nadal nie wiem, dlaczego ktoś kiedyś powiedział mi, że nie mam pewności siebie. Może się wyjaśni, gdy poczytam o trzecim filarze wewnętrznej pewności siebie wg Patrycji Załug.

czwartek

11 dzień kwietnia

samoświadomość
Pewność siebie

Samoświadomość


Dziewczyna czuje, - odpowiadam skromnie -
A gawiedź wierzy głęboko;
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.
Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!
Adam Mickiewicz

Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście), że pociągnę temat pewności siebie. Tym bardziej, że jak wspomniałam w poprzednim wpisie „Pewność siebie”, Pani Patrycja Załug uważa, że wewnętrzna „daje poczucie szczęścia i spełnienia”.
Wikisłownik jednoznacznie określa czym pewność siebie jest (i o tym też pisałam wcześniej):
wiara w swoją wartość, we własne możliwości”. No tak, ale wiedzieć z czym to się je, a zjeść, to dwie różne sytuacje. Na pomoc przyszła mi wspomniana Patrycja Załug, która ładnie opowiada o ośmiu elementach pewności siebie.

Pierwszym z filarów jest SAMOŚWIADOMOŚĆ.

Według Wikipedii samoświadomość to „świadomość samego siebie, zdawanie sobie sprawy z doświadczanych aktualnie doznań, emocji, potrzeb, myśli, swoich możliwości, czy ograniczeń, autokoncentracja uwagi”.

Tyle tylko? No cóż. Życie byłoby zbyt piękne, gdyby było proste (a może byłoby zbyt nudne?). Podczas szperania w internecie natrafiłam na stronę poświęconą zwierzętom. Heh, czy zwierzęta doświadczają samoświadomości? Oto, co przeczytałam na tej stronie:

Samoświadomość, szczególna forma świadomości, to szerokie pojęcie, które jest używane do opisu różnych rodzajów świadomości danej osoby i jej doświadczeń. To, jak rozumiemy pojęcie świadomej osoby zależy od tego, jak definiujemy samoświadomość.” (link).

Jako, że przyjmuje się różne definicje samoświadomości (niestety, termin nie jest aż tak jednoznacznie zdefiniowany jak myślałam), przyjmuje się dwa podstawowe jej rodzaje: samoświadomość refleksyjna i samoświadomość przedrefleksyjna.
Przedreflekscyjna to samoświadomość istnienia: „bycie świadomym swojej odrębności od reszty świata, czyli doświadczanie bycia sobą”, „bycie świadomym odrębności własnego ciała od reszty świata”, „świadomość, że gdy wykonujemy ruchy jedną częścią naszego ciała, wprawiamy w ruch nasze ciało jako całość”.
Samoświadomość przedrefleksyjna to ogólnie mówiąc „doświadczanie tylko własnego istnienia”. Samoświadomość refleksyjna oznacza „świadomość tego, że jest się świadomym”.
Oto, czym według strony www.animal-ethics.org jest samoświadomość refleksyjna:

Poczucie celowości: świadomość, że działamy dążąc do jakiegoś celu.
Świadomość upływu czasu: bycie świadomym własnego istnienia w różnych okresach czasu i tego, że będzie się istnieć w przyszłości.
Meta-samoświadomość: świadomość własnego istnienia, a także tego, że jest się istotą świadomą.
Koncepcyjna samoświadomość: posiadanie wyobrażenia o sobie, jako istoty z pewnymi cechami, które odróżniają je od reszty świata.
Tożsamość narracyjna: złożony koncept i pogląd, w którym istota porównuje z innymi swoją sytuację i historię, w tym swoją własną rolę w społeczeństwie.”

I w tym momencie poczułam się lekko zagubiona. Byłam bowiem pewna, że samoświadomość to wiedza o moich słabych i mocnych stronach, o tym jakie mam zalety, jakie wady, jakie wartości są dla mnie ważne, do czego się nadaję, a czego robić nie powinnam.
Czy byłam w błędzie? Czy wiedza o tym wszystkim to nie samoświadomość?
Wychodzi na to, że byłam w błędzie...
Z tego co udało mi się przeczytać w internecie (i nie tylko, ale o tym za chwilę) samoświadomość to stan, w którym osoba jest świadoma uczuć jakich doświadcza w danej chwili. To również świadomość przyczyn, które powodują pojawienie się takich czy innych emocji. Oczywiście wiem, że się wściekam, gdy ktoś wchodzi z zabłoconymi buciorami na świeżo umytą podłogę. Z tym raczej nie mam problemu. Czy mogę więc powiedzieć, że jestem świadoma siebie?
Pojawił się przy okazji dodatkowy dylemat: co ja mam zrobić z tą wiedzą? Wyzwać „spacerowicza”, zrobić awanturę? A może udawać, że się nic nie stało? Jak nad uczuciami panować, czy w ogóle należy je oswajać?
Pomocą okazała się książka, która (wbrew pozorom) poświęcona jest w całości samoświadomości. Autorem jest Eckhart Tolle, któremu nadano miano „nauczyciela duchowego”. W swojej „Power of Now” („Potęga teraźniejszości”) Toll wyjaśnia czym jest (według niego) samoświadomość i daje wskazówki, w jaki sposób można samoświadomość w sobie wskrzesić.
Według Eckharta Tolle'a ludzie zbyt dużo uwagi poświęcają przeszłości i przyszłości, zapominają o Teraz. Uważa on, również, że jesteśmy zbyt przywiązani do „umysłu” (stąd na przykład mamy problem z natłokiem myśli). Gdyby ludzie mniej uwagi poświęcali „myśleniu”, a więcej emocjom, które im towarzyszą Teraz (czyli w tym momencie), świat byłby znacznie przyjemniejszym miejscem. Haczyk polega na tym, że nie chodzi wyłącznie o relację umysł – emocje. Chodzi o to, żeby zwrócić uwagę na to, co czujemy Teraz, mieć świadomość emocji, uczuć i ocenić, jaki wpływ mają one na to, co się Teraz dzieje. Tolle radzi, żeby nie odnosić ich (emocji) do tego, co może stać się w przyszłości, ani do tego co miało miejsce w przeszłości. Ważne jest TERAZ. Według Tolle'a przeszłość i przyszłość to iluzja, obrazy, które tworzymy w „tej chwili”. Bez Teraz nie możliwe jest przeżywanie i myślenie ani o przeszłości, ani o przyszłości.

W książce autor podaje kilka ćwiczeń, które pozwalają na zrozumienie różnicy między „ja świadomym”, a „ja nieświadomym”. Jedno z nich szczególnie przypadło mi do gustu.

Zamknij oczy i się odpręż. Nie staraj się nie myśleć. Postaraj się jednak zgadnąć, o czym będzie następna myśl. „Bądź jak kot, który czeka na mysz, która wyjdzie za chwilę z mysiej dziury”.

Powodzenia.



4 dzień kwietnia


Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście) o pewności siebie.
Kiedyś, jakiś czas temu usłyszałam opinię, że brakuje mi pewności siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem lekko i zapomniałam. Z jakiś powodów problem „pewność siebie” powrócił do mnie (czy też: wypłynął na wierzch z głębin podświadomości) i pomyślałam sobie, że być może to znak, żeby zbadać temat.
Czym jest pewność siebie? Czy to cecha wrodzona czy nabyta? Czy trzeba się tego uczyć?
Pewność siebie często jest mylona jest z arogancją. Poważnie – osoba pewna siebie nie przekrzykuje innych osób w czasie rozmowy, nie ośmiesza innych, kiedy popełniają błędy. Nie rozpycha się łokciami na wyprzedażach, w zatłoczonym autobusie. Osoba pewna siebie nie wywyższa się ponad innych. Mateusz Grzesiak w artykule na swoim blogu pisze, że arogancja to „cecha ludzi, którzy uważają się za lepszych od pozostałych” i dodaje, że „charakteryzuje się trudnością w przyjmowaniu feedbacku, nieprzyznawaniem się do błędów, ogromnym lękiem przed krytyką, ciągłym mówieniem o sobie, zabieraniem przestrzeni innym, brakiem refleksji”.
Znam kilka takich osób i - wierzcie mi lub nie - mówi się o nich, że mają pewność siebie. Wystarczy takiemu powiedzieć, że popełnił błąd i awantura gotowa – a przecież nie o to chodzi.
Skoro pewność siebie to nie aroganckie zachowania, to czym ona jest?
Na stronie Wikipedii wygląda to tak:

fraza rzeczownikowa, rodzaj żeński
(1.1) psych. Wiara w swoją wartość, we własne możliwości
synonimy:
(1.1) rezon, stanowczość, śmiałość,tupet
wyrazy pokrewne:
przym. pewny siebie

Pomijając synonimy (bo „tupet” to mi się bardziej z arogancją kojarzy), pewność siebie to wiara w siebie – „wiem, że umiem”, „wiem, że mogę”, „wiem, że dam radę”. Potwierdzi to również nie jeden psycholog, nie jeden coach. Michał Pasterski tak pisze o tym, czym jest pewność siebie:
Czucie się dobrze we własnej skórze (nie tylko na płaszczyźnie fizycznej, ale ogólnie – czucie się dobrze jako ja). (…) Traktowanie siebie jako wartościową osobę (…). Dostrzeganie własnych zalet i talentów. Docenianie ich, cieszenie się nimi i umiejętność mówienia o nich bez fałszywej skromności. Wyrozumiałość wobec siebie. Umiejętność wybaczania sobie swoich błędów. Akceptowania swoich wad i niedoskonałości (…) Umiejętność działania mimo strachu i wątpliwości, które w nas są. Umiejętność wychodzenia poza własną strefę komfortu. Umiejętność radzenia sobie z wyzwaniami codziennego życia.
No i wszystko już wiadomo. Ale czy to się po prostu ma, czy trzeba się tego nauczyć?
Jestem pewna, że każdy się rodzi z dużą pewnością siebie; roczny brzdąc jest na tyle pewny siebie, że bez przerwy ćwiczy chodzenie: taki bobas wie, że da radę. Wierzę też, że pewność siebie zagłuszana jest przez wpływ środowiska, to środowisko ma wpływ na to, jacy jesteśmy. To tak zwany proces socjalizacji, czyli sposób w jaki wychowują nas rodzice, czego uczą nas w szkole, jakie zachowania akceptowane są wśród przyjaciół, znajomych.
Dziecko rośnie, obserwuje, analizuje i zaczyna się bać.
Czego boimy się najczęściej?
Odrzucenia przez grupę, braku akceptacji i wyśmiania, wygłupienia się i ośmieszenia ze strony współpracowników lub przełożonych, nieprzyjemnych emocji, alienacji, popełnienia błędu, odtrącenia, urażenia i zranienia osób bliskich, naruszenia niepisanych zasad społecznych, oceny innych osób, poczucia porażki w sytuacji osiągania sukcesu przez innych, braku bezpieczeństwa, uznania swojej bezwartościowości.” („Jak budować pewność siebie?” Katarzyna Górczyńska).
Sporo tego, kurczę.
Z reguły bywa tak, że to całe „środowisko” wcale nie pomaga zachować wrodzonej pewności siebie – niestety. Gdyby było inaczej, nikt nie myliłby jej z arogancją. Z czasem coraz mniej wierzymy we własne możliwości, coraz częściej opieramy zdanie o sobie na podstawie opinii wygłaszanych przez innych.
Czy można odzyskać pewność siebie?
No pewnie, że można. Nasz mózg działa tak, że co już raz jest tam „zapisane” to zostaje z nami przez całe życie. Skoro jako roczny bobas byłam na tyle pewna siebie, że nauczyłam się chodzić, skoro byłam na tyle pewna siebie, żeby nauczyć się samodzielnie jeść, a później to nawet gotować zaczęłam, to niech mi ktoś da powód, czemu nie byłabym w stanie spełnić marzenia mojego życia (na przykład).
I o to chodzi w całym tym zamieszaniu z pewnością siebie – wiara we własne możliwości sprawia, że jesteśmy w stanie realizować marzenia. Brak pewności, brak wiary powoduje, że „mamy jakąś wizję, pojawia się zryw, ale właśnie ze względu na niewystarczającą pewność siebie, po pewnym czasie dochodzimy do wniosku, że nie podołamy, że to za dużo, za trudno, za ciężko” („Jak budować pewność siebie?” Katarzyna Górczyńska).
Sposobów na odbudowanie pewności siebie jest sporo, ale to temat rzeka... Będzie trzeba do tego wrócić nie raz, nie dwa.
Przy okazji szukania informacji o tym, czy jestem pewna siebie czy nie, natrafiłam na artykuł Patrycji Załug „Patrz na siebie sercem. Osiem filarów wewnętrznej pewności siebie”. Pani Załug pisze we wstępie:
Zewnętrzna może sprawić, że będziesz osiągać sukcesy, ale dopiero zbudowanie wewnętrznej pewności siebie daje poczucie szczęścia i spełnienia”.
I niech mi ktoś powie, że Wszechświat nie działa na naszą korzyść: „Brydzia szuka czegoś o szczęściu? Podsunę jej artykuł, może coś wykmini”.