Samoakceptacja
Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście) o drugim filarze wewnętrznej pewności siebie – samoakceptacji.
Nadal idę tropem pani Załug, według
której o pewności siebie decyduje osiem czynników. O pierwszej z
nich jest tutaj-klik. Dziś drugi filar – samoakceptacja.
Samoakceptacja to nie tyle znajomość siebie, co przede wszystkim akceptacja swoich mocnych i słabych stron. Jeśli o mnie chodzi, to ja raczej nie mam kłopotu z samoakceptacją, większym kłopotem zdaje się być rozpoznanie tych moich plusów i minusów... Chociaż się mogę mylić...
Według pani Załug samoakceptacja “to
zgoda na to, jaki jesteś, m.in. na wszystkie emocje, które
przychodzą, na wszystkie bez wyjątku pragnienia, potrzeby,
marzenia, na to, jak decydujesz się zachować, z kim spotykać, a z
kim nie, co robić a z czego zrezygnować".
Nie chodzi więc tylko o moje odstające
uszy, zmarszczki i siwe włosy? Akurat to jestem w stanie
zaakceptować. Gorzej u mnie z emocjami, które nie zawsze są adekwatne
do bodźców, albo inaczej: nie zawsze skierowane są w stronę, z
której bodźce docierają. Niestety.
Prawie w każdym przeczytanym przeze mnie artykułów dotyczących samoakceptacji, powtarzane jest, że rozwój tej cechy zależy głównie od podejścia rodziców do dziecka we wczesnym dzieciństwie. Nie wydaje mi się, że to jedyne źródło budowania samoakceptacji, aczkolwiek wierzę, że jedno z najważniejszych.
Samoakceptacja, to – zwyczajnie
mówiąc – opinia jaką mamy na temat własnej osoby, samoocena. W
jaki sposób budujemy zdanie na swój temat? Oczywiście na podstawie
feedbacku, czy też ładniej i po polsku, na podstawie informacji
zwrotnej. Jak taką informację uzyskujemy? Od innych osób. I tu
jest pies pogrzebany.
Naszą własną osobę oceniamy na
podstawie tego, w jaki sposób widzą i oceniają nas inni. To co
usłyszeliśmy od kogoś w przeszłości, ma wpływ na naszą wizję
siebie w chwili obecnej.
Co jeszcze?
Nasze powodzenia i niepowodzenia,
sukcesy i porażki i to, w jaki sposób sobie z nimi “radzimy”.
Niestety życiowe doświadczenie nauczyło mnie, że sukces NIE
zawsze jest odbierany z radością przez osoby z którymi mamy do
czynienia codziennie. Kurczę! Ile razy zdarzyło mi się usłyszeć
“głupi ma zawsze szczęście”? Zamiast usłyszeć, że jestem
coś warta, że coś potrafię, że zasługuję – słyszałam, że
jestem głupia. Masakra!
Jest jeszcze jeden element –
porównywanie z innymi. Wynika to oczywiście z całej reszty. Skoro
ktoś uzyskuje takie same wyniki jak ja i o nim mówią, że się
napracował, a ja taka leniwa – no jaka różnica między nami? I
się zaczyna “szukanie dziury w całym”.
Przykre to jest i niestety to nadal
norma.
No, ale co tam. Lepiej późno się
obudzić niż wcale i zacząć myśleć o sobie SAMODZIELNIE.
Samoakceptacja buduje się na podstawie
samooceny, która może być adekwatna, oparta na rzeczywistych
możliwościach, lub nieadekwatna – zaniżona lub zawyżona. Tak,
tak, to nie pomyłka. Zaniżona samoocena w zasadzie chyba nie wymaga
wyjaśnienia. Kiedy spotykamy osobę, która powtarza, że nic jej się w życiu nie udaje, nic nie umie i niczego nie jest w stanie
osiągnąć, to najprawdopodobniej osoba z zaniżoną samooceną.
Zawyżoną samoocenę mają tacy, którym wydaje się, że są w
stanie zrobić wszystko, wszędzie i z każdym – tak ogólnie.
Wydawałoby się, że przerośnięta samoocena jest swego rodzaju
motorem do działania. Tyle, że osoby o zawyżonej samoocenie
często nie są w stanie poradzić sobie z realizacją na wyrost
ustalonych celów i tym samym narażone są na frustrację
spowodowaną częstymi porażkami. Osoby takie również zbyt często
mają wysokie wymagania względem otoczenia – a to już prosta
droga do konfliktów.
Czyli balans; zawsze “bilans musi
wyjść na zero” (to cytat z piosenki Jana Kaczmarka “Pero,pero”).
Ogólnie rzecz ujmując i “na
chłopski rozum” adekwatna samoocena prowadzi do samoakceptacji.
Hmm.
A jak określić stopień samoakceptacji? Skąd mam wiedzieć czy moja ocena jest adekwatna, czy nie?
Gdzieś wyczytałam, że jeśli czuję, że jestem osobą szczęśliwą,
jestem osobą otwartą na komplementy, potrafię być sobą w każdej
sytuacji, potrafię się z siebie śmiać, jestem asertywna,
wiem czego chcesz, umiem rozpoznawać swoje potrzeby i zaspokajać
je nie tracąc kontaktu z rzeczywistością, to równie dobrze mogę powiedzieć, że jestem osobą która
siebie akceptuje.
Można również zrobić test. W sieci
jest ich kilka, ale ostrożnie: nie wszystkie należy brać poważnie. Ja znalazłam sobie taki: TEST: MOJA WIARA W SIEBIE.
Co zrobić jeśli samoocena jest niska
i tym samym samoakceptacja? Czy jest w ogóle jakiś sposób żeby samoakceptację wzmocnić (poza
hipnozą oczywiście – mówią, że dzięki hipnozie to nawet palenie rzucić można)?
Oczywiście – specjaliści mają
sposób na wszystko, nawet na brak samoakceptacji, który nazywa się
– gdzieś wyczytałam – samoodrzuceniem.
Na stronie portal.abczdrowie.pl można
przeczytać, że “aby pokochać siebie, należy zaakceptować swoje
ograniczenia i poznać własne potrzeby, aspiracje, marzenia. Dać
sobie prawo do pomyłek, błędów, odpoczynku. Starać się docenić
za własną niepowtarzalność. Umieć zaakceptować odmienność
innych oraz być otwartym na zmiany. Potrafić uśmiechać się do
siebie i zdystansować do własnych niepowodzeń.Unikaj
niekorzystnych porównań społecznych i przestań dorastać do
wymagań stawianych przez innych. Staraj się zaspakajać swoje
potrzeby. Stawiaj cele na miarę swoich możliwości. Wsłuchuj się
w swoje uczucia i wyrażaj je otoczeniu. Miej świadomość własnych
praw. Samodzielnie podejmuj decyzje i licz się z ich konsekwencjami.
Zaprzyjaźnij się ze sobą i dawaj sobie wsparcie.Dążąc do
wzmocnienia samoakceptacji, pamiętaj jednak o innych ludziach. Nie
koncentruj się wyłącznie na sobie, by nie popaść w niezdrowy
narcyzm, który tak naprawdę jest wynikiem nadkompensacji braku
miłości do siebie i zasadza się na niedostatku poczucia
bezpieczeństwa i satysfakcji.”
Pani Anna Witkiewicz na www.focus.pl radzi, aby zaakceptować fakt, że coś nam się w nas nie podoba.
Autorka cytuje Nathaniela Brandena, amerykańskiego terapeutę,
autora książki “Sześć filarów poczucia własnej wartości”:
„jeżeli w pełni doświadczymy i
zaakceptujemy negatywne uczucia, często będziemy w stanie się ich
pozbyć. Zyskawszy prawo istnienia, odchodzą z centralnej pozycji”.
Pani Anna radzi również, aby uważać
co mówimy do siebie. “Jeśli masz zwyczaj powtarzać sobie: 'nie
umiem tego', 'nie jestem w tym wystarczająco dobry', 'to nie dla
mnie' – dodaj do nich: 'jeszcze', 'na razie' albo zapytaj: 'a kto
tak powiedział'.”
Następna rada – którą najbardziej
lubię i stosuję od dawna: “szanuj siebie za decyzje, podejmowane
działania i starania, a nie wyłącznie za efekty. Efekt to Twoja
wisienka na torcie, a na największy szacunek zasługują te małe
codzienne działania, które Cię do efektów przybliżają.”
Anna Witkiewicz radzi, żeby otaczać
się ludźmi, którzy nas akceptują za to kim jesteśmy. To akurat
może być problemem, bo jeśli nie jesteśmy ze sobą w zgodzie, to
często udajemy kogoś kim nie jesteśmy. Może się zdarzyć tak, że
grono naszych znajomych zna nie tyle nas, co postać na którą się
kreujemy. Należałoby dać się poznać, a to nie do końca możliwe,
jeśli sami siebie się nie lubimy i nie przedstawiamy światu
“prawdziwego ja”.
Według pani Anny warto też pamiętać o tym, “że samoakceptacja to decyzja, że chcesz być swoim
sprzymierzeńcem, a nie wrogiem, zdecyduj: czego możesz robić
więcej, czego możesz zacząć robić mniej, co możesz zacząć
robić, co możesz przestać robić, co możesz robić inaczej, aby
lepiej siebie traktować w codziennym życiu.”
Zaczyna mi się trochę rozjaśniać,
ale nadal nie wiem, dlaczego ktoś kiedyś powiedział mi, że nie
mam pewności siebie. Może się wyjaśni, gdy poczytam o trzecim
filarze wewnętrznej pewności siebie wg Patrycji Załug.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.