Problem z definicją
Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście) i przypomniało mi się stwierdzenie, które usłyszałam jakiś czas temu. Nie pamiętam, kto powiedział, że ''gdyby ludzie nie udawali kogoś kim nie są i byli naprawdę sobą, to mieliby większe szanse na to, żeby znaleźć prawdziwych przyjaciół''.
Ha! Ale co to znaczy "być sobą"?
Żeby odpowiedzieć na pytanie
przejrzałam internet; oczywiście. Tyle, że ja taki prosty
sposób myślenia lubię i konkrety. I problem się pojawił:
bo nie da się ukryć, że stron o "byciu sobą"
jest w necie sporo, ale nigdzie takiej konkretnej, prostej
i jednoznacznej definicji nie znalazłam... Może źle zapytanie
wpisałam? No nie wiem. Tak czy inaczej wyszło na to, że zdefiniować
muszę sama.
Czy "być sobą" oznacza,
że powinniśmy robić to na co mamy ochotę? Są tacy, którzy
twierdzą, że tak.
No ale jak to? Od wielu lat marzę
o wakacjach na Bora Bora. I co? Mam jechać? Nie zapłacić
rachunków, zostawić Bąbla i jechać, żeby udowodnić, że ja
to ja, że jestem sobą? No właśnie. A gdybym pojechała,
to byłabym sobą? Czyż moje zobowiązania nie są ważniejsze od
moich wakacji?
Czyli co? Mam zrezygnować z realizacji
swoich marzeń? Przecież moje marzenia to "ja prawdziwa".
Albo: czy mam się zachowywać tak jak
ja CHCĘ i nie zwracać uwagi na to, gdzie lub z kim
jestem? Czy mam opalać się na golasa na publicznej plaży? Czy
zrezygnować z opalania? Czy strój ubrać? ''Przecież ja lubię
leżeć z gołym zadkiem na gorącym piasku. Jestem sobą
przecież.''
Wychodzi mi na to, że bycie sobą
nie oznacza, że należy robić to, na co mamy ochotę.
Lubię muzykę poważną. Czy powinnam
iść na koncert jakiegoś zespołu rockowego tylko dlatego, że mąż
taką muzykę preferuje? Przecież go kocham i mogłabym
się poświęcić. A może jednak odmówić? Kiedy będę
sobą? Jeśli mu powiem, że idę, czy jeśli mu powiem,
że nie idę?
Mieszkam w Irlandii, a tu
pubów więcej niż mieszkań. We wsi może nie być kościoła,
poczty czy posterunku policji (na strażników prawa w Irlandii mówi
się Garda), ale pub musi być.
Niejednokrotnie słyszałam,
że muszę, że dobrze mi to zrobi, że poczuję się
lepiej, jeśli tylko częściej "wyskoczę na miasto".
Wystarcza mi impreza raz na rok, nawet rzadziej, jestem jaka jestem.
Jestem sobą. Wolę w góry, z plecakiem, sama. Nie bawi
mnie ani oglądanie ludzi w trakcie zalewania smutków, ani oglądanie
jak udają, że się lubią, ani oglądanie jak się okłamują,
że ich życie jest beztroskie. Przede wszystkim nie bawi mnie
oglądanie ludzi, jak udają, że są sobą. Bo nie są sobą.
Nie bez przyczyny mówi się po imprezie: "to nie ja, to
alkohol". I proszę, niech mi ktoś wyjaśni, po co ludzie tak
ciągną do tego piwa (czy innych rozweselaczy).
Czasem mam wrażenie, że "być sobą"
to mieć kontrolę nad tym co się robi, co się mówi, co się
myśli. Kontrolować siebie na tyle, żeby nie robić nic niezgodnego
z powszechnie przyjętymi zasadami, z prawem, nic co można
określić jako niemoralne.
No tak. Ale skoro powstrzymuję się od
robienia rzeczy, które są niezgodne z pisanym i niepisanym
prawem, to czy faktycznie jestem sobą? A może jestem taka, jaką
mnie chce widzieć społeczność czyli ktoś kto te zasady ustalił?
Czy fakt, że jesteśmy pod wpływem środowiska i to ono
kształtuje nasze zachowania, światopogląd i takie tam, nie
oznacza, że nie jesteśmy sobą, ale właśnie wytworem środowiska?
Skąd mam wiedzieć, że jedzenie
organicznych produktów nie jest przypadkiem wpływu aktualnej mody?
Czy naprawdę lubię biegać o świcie, zamiast zostać w łóżku,
porządnie się wyspać i wstać dopiero przed kolacją? Czy
faktycznie to JA biegam, czy to TAMTA Brydzia, która biega tylko
dlatego, że "tak należy"? A jeśli nie biegam
i dnie całe w łóżku spędzam i oglądam seriale
i reality-show'y? Mam o tym mówić i chwalić się
jak bardzo "jestem sobą"? Bo przecież... nie można być
takim leniuchem!
Pytanie też mi się pojawiło: czy
powinnam być sobą w miejscach, gdzie zachowania, które uważam
za normalne nie są akceptowane? Czy powinnam zasłonić sobie włosy
tam, gdzie jest taka tradycja? Czy gdy wysiadam z autobusu powinnam
mówić kierowcy "dziękuję" - taki jest zwyczaj tu, gdzie
mieszkam? A może ''być sobą'' i się
nie stosować? Czy jeśli się
zastosuję, nadal będę sobą?
Podejrzewam niestety, że nie można
być do końca sobą. Są zasady, których łamać nie
można (no w właściwie można, ale trzeba się liczyć
z konsekwencjami). Prawo pisane i niepisane, normy obyczajowe,
etykieta towarzyska... trzeba uważać co się robi, co się mówi,
co się nosi...
Jak można ''być sobą'' na rozmowie
o pracę, jeśli zwyczaj nakazuje nam zamienić portki od dresu
albo leginsy na niewygodną garsonkę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.