...biorę sobie Ciebie...
Tak sobie myślałam, popijając moją kawę oczywiście, jaki jest powód, że pary biorą śluby.
Ja wiem, dlaczego ja wzięłam ślub.
Dokładnie pamiętam jak to było. Ale tak się
zastanawiam: co przed ołtarz ciągnie innych?
Czy trzeba zakładać obrączki, żeby
stworzyć rodzinę? Bo co? Bo to nieładnie żyć "na
kocią łapę"? Może kiedyś tak było, ale nie teraz. Poza tym
- znam wiele nieformalnych par, które żyją w zgodzie znacznie
dłużej niż niejedno małżeństwo. To chyba nie chodzi o to,
że trzeba związek zalegalizować pieczątką, aby był
trwały. Może przesłanką do zalegalizowania są kwestie
prawne? Dziedziczenie, odpowiedzialność finansowa, zobowiązania
dotyczące dzieci i inne takie...
Jest takie powiedzonko: "nie wolno
psuć kawy cukrem i miłości małżeństwem". I to
też mi się nie zgadza, bo znam wiele kochających się
małżeństw. Raczej nie ma znaczenia czy ten dokument ślubu jest
podpisany czy nie. Ważne jest, żeby do siebie podchodzić z
szacunkiem, zrozumieniem i tak dalej.
Relacje między partnerami zmieniają
się z biegiem czasu. To naturalne. W ciągu życia przechodzimy
metamorfozę. Każde doświadczenie sprawia, że podlegamy
metamorfozie. Kłopoty, radości, smutki, sukcesy. Obejrzenie takiego
czy innego filmu, przeczytanie takiej czy innej książki. Spotkani ludzie, zasłyszane rozmowy,
przebyte choroby... Wszystko powoduje, że zmieniamy się
bez przerwy. Z reguły nie jesteśmy tego
świadomi i sami tego nie widzimy. Ale zmiany, nawet te
najdrobniejsze, widzą jednak nasi partnerzy, osoby, z którymi
związaliśmy się na stałe, "na całe życie".
Nie mówię tego, bo przeczytałam
jakaś mądrą książkę, nie. Jestem z tym samym facetem od ponad
trzydziestu lat. Tym samym teoretycznie, bo to już nie ten sam
facet, którego poznałam na turystycznym szlaku. Inaczej wygląda,
inaczej się zachowuje, lubi inne rzeczy. Nawet znajomych ma innych.
Ma to samo imię, to samo nazwisko, tą samą datę urodzenia wpisaną
do paszportu, ale to zupełnie inny facet. No żeby nie było.
Brydzia też jest inna. I powiem bez bicia: to bardzo ważne, żeby o
tym pamiętać. Często w trakcie konfliktu pojawia się "bo
ty się zmieniłaś".
Oł heloł! Nie tylko ja się
zmieniłam! Zmienił się cały świat, przecież.
I tak sobie myślę, czy byłabym w
stanie dać receptę na trwały związek? I chyba nie jestem.
Mieliśmy chwile dobre i złe. Mieliśmy
chwile szczęścia i tragiczne. Przeszliśmy przez sukcesy, porażki.
Zdarzały się rozstania, kłótnie, a i tak, mimo wszystko jesteśmy
razem. Czy jesteśmy razem dlatego, że ponad trzydzieści lat temu
podpisaliśmy jakiś dokument w urzędzie na Sielance (tak
nazywaliśmy urząd stanu cywilnego w Bydgoszczy)?
Być może...
Być może jesteśmy zbyt leniwi, żeby
ten tego rozwód załatwić. Latanie po prawnikach, sądach i
urzędach - no komu się chce? Z drugiej jednak strony - z obrączką
na palcu też się można wyprowadzić.
Mówią, że trzeba ze sobą rozmawiać,
miłość pielęgnować i takie tam recepty na związki udane... Ja
tam w takie tam bzdety nie wierzę. Na to nie ma reguły. Bo jak
jestem wkurzona na tego mojego starego, to przecież nie będę
udawać romantycznie zadowolenie, gdy mi kwiaty przyniesie. Czasem
nawet "przepraszam" w złym momencie może dolać oliwy do
ognia.
Nierzadko lepiej się zamknąć,
przemilczeć, uspokoić. Spróbować zapomnieć. Przemyśleć,
przetrawić. Wyciągnąć wnioski. Co było to było, najważniejsze
- nie powtarzać. A nawet jeśli się powtórka przydarzy, no cóż,
może warto pamiętać, że nie ma ludzi doskonałych.
I tak szczerze powiem, to często się
zastanawiam: "jak ten facet z taką babą jak ja wytrzymuje?".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.