Wesołych Świąt
Tak sobie myślałam, popijając moja
kawę oczywiście, i nagle łup!, dotarło do mnie, że moja
przerwa w blogowaniu zamiast planowanych dwóch miesięcy
przeciągała się. I to bardzo. Z jednej strony nie
powinnam być zaskoczona; prokrastynacja to moje drugie imię.
Z drugiej strony, to ja tak naprawdę nie wiem, gdzie ten
czas uciekł i jak to się stało, że jeszcze wczoraj
był ciepły sierpień, a dzisiaj to już bigos świąteczny
trzeba podgrzewać.
Co się stało to się nie odstanie,
czas minął, już grudzień i zaraz będzie następny rok...
A przerwę postanowiłam zrobić
dla Bąbla. Bo były wakacje i Bąbel był trochę znudzony.
Wydawałoby się, że w wakacje
to więcej luzu, relaksu. Ale raczej nie dla mamy. Bąble bez szkoły,
bez zadań domowych, bez zajęcia. No przeciętnie to dzieciak
powinien sam zadbać o to, żeby się nie nudzić. Może
przeciętny dzieciak tak potrafi? A co jeśli dzieciak jest
Nieprzeciętny? Kto musi takiemu pomoc? Oczywiście mama. Bo mamusie
zawsze z odsieczą, jak Sobieski do Wiednia.
Jako, że jestem mamą Nieprzeciętnego
Bąbla to przez dwa miesiące wakacji miałam zdecydowanie mniej
czasu dla siebie. No i zdecydowałam się na wakacyjną przerwę
w blogowaniu. Jeszcze dawałam radę z myśleniem, nawet
byłam w stanie coś tam napisać. Ale żeby post poszedł
w sieć to przecież nie wystarczy go napisać. Trzeba zrobić
korektę, poprawić błędy, coś kolorowego dodać. Niektóre moje
''myśli'' wymagają sprawdzenia, a to w książce, a to
na jakiejś stronie w necie... i właśnie na to całe
zamieszanie sił mi brakowało, niestety.
Bąbel najważniejszy (przepraszam moi
drodzy fani).
Postanowiłam, że poświęcę
bloga, a nie czas dla Bąbla. I chyba dobrze zrobiłam.
Bąbel ma mnie dość. Szczególnie spacerów ze mną ma dość.
Kiedy na jego ''nie wiem co robić'' odpowiadam: ''no to
pójdziemy na spacer'', okazuje się, że kredki są w domu
i farby, i klocki, i milion pomysłów na kanapki,
i rower jest... Dlaczego tak reaguje?
Jeszcze zanim zaczęłam mój urlop
(dwa tygodnie) myślałam o tym, jak sobie ten czas uprzyjemnić.
Oczywiście musiałam brać pod uwagę Bąbla też, ale chciałam
zrobić coś co i ja lubię - bo nie lubię udawać,
że jestem kierowcą zdezelowanego samochodu, nawet jeśli
samochód jest wielkości pudełka zapałek. I wpadłam na
pomysł, że można by jechać gdzieś pod namiot. Okazało się
jednak, że namiot się gdzieś rozpłynął, nie mówiąc
o śpiworach, materacach i innych drobiazgach potrzebnych
na kempingu. Oczywiście mogłabym wszystko kupić. Ale nie
jechaliśmy na wakacje ze względów finansowych. Zakup całego
sprzętu biwakowego mógł wynieść tyle, co wyjazd na wczasy,
a jeszcze za miejsce na polu zapłacić i za jedzenie...
Jeśli nie kemping, to co? I tak mi się przypomniało,
że ja, kiedy jeszcze w szkole byłam, byłam zapisana do klubu;
do PTTK. Wszyscy wiedzą co skrót oznacza? Polskie TowarzystwoTurystyczno-Krajoznawcze. Jak zwał tak zwał, ale fajna idea.
Chodziliśmy sobie na wycieczki
- były takie jednodniowe i takie kilkudniowe. Chodziło się po
górach i po równinach. Pomyślałam, że Bąblowi się coś
takiego spodoba.
Pakowałam plecak (przede wszystkim
jedzenie, bo Nieprzeciętne Bąble duuużo jedzą), kocyk pod
tyłki i szliśmy ''na spacer'' piknikować. Rekord to piętnaście
kilometrów. Obeszliśmy całe miasto (no nie na raz
oczywiście). Odkryliśmy kilka fajnych miejsc, o których
wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Było fajnie. Niestety jednym
z efektów ubocznych naszego wspólnego wędrowania jest strach
Bąbla przed spacerem z mamą. Mimo wszystko, jak się idzie
piętnaście kilometrów to nogi bolą, nawet jeśli idzie się
w miłym towarzystwie.
Jest jeszcze jeden uboczny efekt: chyba
któreś z uśpionych neuronów mi się rozruszały, bo mnie
nosi. Nagle mi zaczęło brakować przestrzeni, gór i zielonych
lasów...
Zastanawiałam się jak sobie
z tym poradzić i znalazłam rozwiązanie.
Od czego mamy Internet?!
Poszperałam, poszukałam i znalazłam:
coś jak PTTK, ale po irlandzku. Galway Walking Club - grupa ludzi, którzy nie
potrafią usiedzieć na miejscu. Okazuje się, że sporo
takich osób w Galway.
GWC organizuje wycieczki dla
wszystkich. Można sobie wybrać poziom trudności w zależności
od stopnia kondycji. Można wybrać się na krótki
spacer, można zdecydować się na wyprawę w góry.
Największym plusem jednak jest fakt, że klub troszczy się
o transport.
Mój pierwszy spacer z GWC to
trasa od Lough Inagh (jezioro) do Leenane. Długo będę pamiętać ten dzień. Nie dlatego, że była to pierwsza
wycieczka z GWC, ale dlatego, że nigdy w życiu
nie zmokłam tak jak wtedy. Ale to Irlandia przecież…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.