Z Cong do Cong
Mimo, że jestem odrodzoną
turystką, mój pierwszy dzień nowego roku spędziłam w domu.
Z plecakiem przywitałam się dopiero piątego stycznia. Na
początek 2020 roku całe 20 kilometrów.
Pogoda prawdziwie wyspiarska. Mokro
i szaro. Ale zaplanowany spacer odbył się, bo po pierwsze
– zaplanowany, a po drugie – technologia pozwala ubrać się
lekko, przewiewnie i przeciwdeszczowo.
Do Cong dojechaliśmy samochodami,
a dalej już na piechotę.
Miejscowość Cong (albo jak ktoś
woli: Conga – od Cúnga Fheichín) leży nad jeziorem Corrib. Ale
jezioro to nie jedyna atrakcja.
W Cong stoi piękny Ashford Castle – wiktoriański zamek, który został przekształcony na luksusowy hotel. O ile do hotelu dostęp jest ograniczony, o tyle ogród, a właściwie wielki park, jest otwarty dla turystów. Ciekawostką może być fakt, że zamek wybudowany został przez rodzinę o bardzo znanym na świecie nazwisku, przez rodzinę Guinness.
W Cong stoi piękny Ashford Castle – wiktoriański zamek, który został przekształcony na luksusowy hotel. O ile do hotelu dostęp jest ograniczony, o tyle ogród, a właściwie wielki park, jest otwarty dla turystów. Ciekawostką może być fakt, że zamek wybudowany został przez rodzinę o bardzo znanym na świecie nazwisku, przez rodzinę Guinness.
Cong to też miejsce, w którym
John Ford kręcił oskarowy film „Quiet Man”. Mieszkańcy z tego
faktu „krecą” pieniądze.
Cackiem turystyczno-historyczym są
również ruiny Cong Abbey; miejsce, w którym Rory O'Connor
(Ruaidrí Ua Conchobair), ostatni Wysoki Król Irlandii, spędził
finalne lata. Jego panowanie zostało przerwane przez najazd
Anglo-Normanów. Zmarł w 1198 właśnie w Cong Abbey.
Z królami w Irlandii było tak,
że działali sobie królowie regionów, spośród nich
wybierano tego głównego – Wysokiego Króla Irlandii. Rory był
już królem Connacht, kiedy w 1166 roku obejmował tron
Irlandii.
Jeszcze parę lat temu można było
spotkać The King of Tory. Albo po polsku: Króla Torysów, króla
mieszkańców wyspy u wybrzeża hrabstwa Donegal. Był nim Patsy
Dan Rodgers. Niestety – przegrał wojnę z rakiem. Zmarł
jesienią 2018.
Czy wybrano nowego króla? Nie wiem.
Z Cong powoli przemieszczaliśmy się
do Clonbur, wioski, która położona jest bliżej drugiego jeziora –
jeziora Mask.
Obie miejscowości położone są na
wąskim pasie lądu między jeziorami. Pod powierzchnią ziemi płyną
strumienie, które łączą oba jeziora. Jeden z takich
strumieni można zobaczyć, jeśli się zejdzie do jaskini,
którą nazwano „gołębią dziurą”.
Legenda głosi, że w strumieniu
jaskini można zobaczyć białego pstrąga. Ale lepiej nie próbować go łowić. Nie jest to zwyczajny biały pstrąg.
Kiedyś, dawno temu, bardzo dawno,
w zamku przy jeziorze mieszkała panna o bardzo dobrym
sercu, piękna, dobra i w ogóle. Miała wyjść za mąż
za syna królewskiego. Wszystko było zaplanowane, przygotowane,
tylko książę musiał dojechać do tego zamku i do swojej
pięknej przyszłej żony.
Niestety jak to w legendach bywa,
nieszczęście się królewiczowi przytrafiło. Na orszak
napadli zbóje, obili, pobili, księcia zabili... i wrzucili do
jeziora.
Panna czekała i czekała,
i czekała.
Aż nagle zniknęła.
W tym czasie właśnie od czasu do
czasu ludzie widywali białego pstrąga. Oczywiście wszyscy uznali,
że a ryba to postać magiczna, członek społeczności
Tuatha De Danann (od tych co ich ludzie do podziemi przegnali) i nikt
nawet nie próbował jej z wody na patelnię przenieść.
Lata mijały.
We wiosce osiedlili się żołnierze
(kilku ich było). Światowcy, bo jako wojacy nie z jednego
pieca jedli. Nabijali się i wyśmiewali każdego, kto
wspomniał o magicznym białym pstrągu. W końcu jeden nie
wytrzymał i postanowił pstrąga zjeść. Zszedł do jaskini,
rybę złowił i zabrał do domu.
Kiedy wrzucił pstrąga na patelnię
usłyszał jęki i płacz. Uznał, że to wiatr wyje. Gdy
przewrócił rybę na patelni, żeby usmażyć z „drugiej
strony”, zdziwił się, bo strona którą smażył, wyglądała
na surową. Smażył chwilę i przewrócił pstrąga ponownie.
Ryba jak z wody – surowa. Uznał, że taka być musi,
że to normalne. No i pewnie głodny już był bardzo.
Położył danie na talerz – kolację
podano.
Kiedy nakłuł rybę widelcem, ryba
wyskoczyła z talerza. Tam, gdzie powinna leżeć na podłodze,
stała piękna dziewczyna. Na białej sukni było widać ślady krwi.
- Zobacz jak mnie zraniłeś.
Stary żołnierz oczywiście nie mógł
odpowiedzieć, zatkało go zupełnie. Nie codziennie przecież ryby
zamieniają się w piękne dziewczyny.
- Zanieś mnie natychmiast do
strumienia. Czekam na mojego przyszłego męża, który ma
przypłynąć. Jeśli przez Ciebie przegapię jego przybycie, ściągnę
na Ciebie nieszczęścia jakich jeszcze nie doznałeś. Wrzuć mnie z powrotem do strumienia!
W końcu wojak ocknął się:
- Jakże ja mogę wepchnąć dziewczynę
do strumienia?
Jeszcze nie skończył zdania, a na
podłodze leżała spokojnie ryba, biały pstrąg z czerwonymi
plamami z boku.
Żołnierz chwycił rybę i biegł
ile tylko sił w nogach, żeby ją do strumienia wrzucić. Nie
chciał już nieszczęść doświadczać. Jako żołnierz wiele już
przeszedł i miał nadzieję na spokojne życie.
Ja do jaskini nie wchodziłam tym
razem. Byłam „na dole” kilka lat temu. Nie widziałam żadnych
ryb (a może widziałam, ale nie pamiętam). Mówi się, że kto
wejdzie do jaskini i zobaczy białego pstrąga, temu szczęście
będzie sprzyjać.
Zostawiwszy jaskinię w spokoju
cała grupa ruszyła dalej i nikt nawet nie wspomniał, że biały
pstrąg może pływać w ''gołębiej dziurze''. Droga wiodła
przez las i dobrze, primo: bo ładnie i zielono, secundo: bo drzewa chroniły nas od deszczu. Ścieżka zaprowadziła nas nad
brzeg drugiego jeziora.
Jezioro Mask nie jest może największym
jeziorem w Irlandii, ale jest w nim najwięcej wody. Nie ma
jeziora w Republice Irlandii o większej pojemności (ale
w Republice, największym jeziorem na wyspie jest Lough Neagh znajdujące się
w Irlandii Północnej ).
Średnia głębokość jeziora (Lough Mask) to tylko
piętnaście metrów, mimo to szóste pod względem obszaru jezioro
ma największą objętość. Jest tak, ponieważ mniej więcej połowa
jeziora jest płytka, druga już nie. W najgłębszym miejscu dno
znajduje się prawie sześćdziesiąt metrów pod powierzchnią.
W jeziorze jest sporo pstrągów (nie
wiem czy są białe). Co roku, w zatoczce w pobliżu
Ballinrobe, Cushlough Bay, organizowane są zawody wędkarskie:
Puchar Świata w Łowieniu Pstrąga.
Płytka część jeziora, która
stanowi jego południową część, usiana jest wyspami i wysepkami.
O tych wyspach oczywiście krążą różne opowieści. Na przykład
mówi się, że wyspa Bly jest domem dla banshee (wym.:
banszi).
Nie widziałam ani wyspy, ani – na
szczęście – banshee. Nawet jej nie słyszałam – na szczęście.
Banshee, a właściwie bean-sidhe,
to postać ni to ziemska, ni z tych, co im przyszło mieszkać
pod ziemią. Bean znaczy kobieta, sidhe znaczy wróżka –
zangielszczona nazwa: banshee. Nie są groźne, nic złego nikomu nie
robią, ale nikt nie chce ich widzieć ani słyszeć. Banshee to
płaczki zwiastujące śmierć. Jeśli się ją usłyszy –
ktoś z rodziny umrze. Jeśli się ją zobaczy – trzeba
pisać testament. Banshee to zawsze kobieca postać – czasem to
młoda dziewczyna, czasem dojrzała kobieta, czasem staruszka. Nie
wiem dlaczego to takie ważne, ale wszędzie wspomina się
o tym, że banshee czesze swoje długie włosy. Pewnie
dlatego nie należy podnosić znalezionych grzebieni. Może on
należeć do bean-sidhe i może ona upomnieć się o swoją
własność. Wspomniałam już co znaczy, jeśli ktoś ją zobaczy.
Według podań banshee to kobiety,
które zmarły w wielkim smutku – ofiary niespełnionej
miłości, matki, którym nie dane było zobaczyć nowonarodzonego
dziecka.
Istnieje też teoria, że czasem
banshee pokazuje się kobiecie, ale ta nie umiera, tylko sama
zostaje banshee.
Mówi się, że każda
bean-sidhe ma swoją ulubioną rodzinę, za którą potrafi
przemierzać morza i oceany. Jej płacz można usłyszeć
w Ameryce, w Australii i wszędzie tam, gdzie
osiedlili się prawdziwi Irlandczycy.
Według innych opowieści banshee może
płakać tylko dla najstarszych rodów, tych z celtyckimi
korzeniami. Mówi się, że jest ich pięć: O'Neills,
O'Briens, O'Connors, O'Gradys i Kavanaghs.
Banshee przychodzi w nocy, krąży wokół
domu. Kontrastuje z ciemnością – jej włosy są zawsze białe
i długie. Nosi jasnoszarą pelerynę. Jej twarz blada, oczy
czerwone od płaczu.
Zdziwiłam się, gdy w Wikipedii
przeczytałam, że czasem słowo ''banshee'' tłumaczono
''szyszymora''. To nie to
samo moi drodzy tłumacze, nie to samo!!!
Z nad jeziora Mask wróciliśmy do
Cong. Po drodze minęliśmy wioskę Clonbur.
Na zachód od wioski wznosi się
góra Gable – Binn Shléibhe (416 metrów npm.) To właśnie tu,
według legendy, zgromadziły się wojska Fir Bloga, żeby
przygotować się do bitwy z Tuatha De Danann (czyli tych,
którzy dostali podziemną część Irlandii). Bitwa odbyła się
niedaleko Cong i jest nazywana bitwą pod Moyturą (Moytura
Battle). Moytura Conga to miejsce, gdzie nadal stoją kamienne kręgi
i kopce. Badania kamieni wskazują, że kamienie ustawiane
były nie w jednym okresie, ale od neolitu do epoki żelaza.
Historycy oczywiście nie wiedzą po co stawiano te kamienie. Być
może były to jakieś forty obronne, może ołtarze druidów? A może
wzniesiono je by uczcić poległych w bitwie pod Moyturą? (Wg www.mayo-ireland.ie)
Warto wspomnieć przy okazji, że ojciec
Oskara Wilde'a, William, zbudował na brzegu jeziora Corrib domek
letniskowy, który nazwano ''Dom Moytura''.
Przechodząc obok stajni widziałam
białego konia, ale bez księcia, niestety. Nie udało mi się
zresztą zobaczyć nikogo z celebrytów, a Ashford słynie
z tego, że ich goście noszą ''najlepsze nazwiska''. Zresztą
sami się tym chwalą. Na stronie hotelu można przeczytać o niektórych. Oczywiście
w Ashford spał John Wayne (w 1951 roku), gdy kręcony był
''Spokojny człowiek''. W 1905 roku w zamku zatrzymał się
Grzegorz V (jeszcze jako Książę Walii). Wtedy to zdobył rekord
Guinnesa za ustrzelenie największego bekasa (taki ptak). Na
początku lat 80. w hotelu podejmowano senatora Teda
Kennedy'ego. Reganowie (Ronald i Nancy Reagan) zatrzymali się
tu na dwa dni w 1984 roku. Tych nazwisk mogłoby być więcej,
słyszałam o kilku aktorach, piosenkarzach, sportowcach. Ale
powtarzam tylko te, o których hotelowa ekipa wspomina na swojej
stronie.
Mogę się pochwalić, że znam kucharza, który uczył się fachu właśnie
w kuchni Ashford Castle. I muszę przyznać – gotować to
on potrafi. Nie robi takiej kariery jak Jamie Oliver czy Gordon
Ramsay, ale gotować potrafi.
Spacer zakończony został tradycyjnie, po irlandzku, w pubie.
Niektórzy pili Guinnessa, ale ja, chociaż
Guinnessa lubię, zdecydowałam się na
kawę. Bo przy kawie lepiej mi się myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.