poniedziałek

24 dzień czerwca



Najlepszy przyjaciel


Ostatnie dwa tygodnie to nie był przyjemny okres. Oczywiście, że sobie ze wszystkim poradzę, jakoś. W końcu: czy mam wyjście?
Problemy mamy wszyscy – mniejsze, większe, ważniejsze, mniej ważne, ale je mamy. Ich wymiar to sprawa absolutnie subiektywna i nie należy oceniać niczyich zmartwień: ''och, też mi problem!''.
Nie lubię opowiadać o swoich kłopotach, ale opowiadam. Tyle, że nie o wszystkich. Bo nie do wszystkiego chcę się przyznać. Tak jakoś jest, że czasem głupio powiedzieć, że problemem jest ''coś'' co ogół nie uznaje jako problem. Czasem też nie mówię o czymś tylko dlatego, że nie chce mi się słuchać mądrych rad. Zdarza się, że o troskach nie opowiadam, bo się boję, że sprawa będzie zbyt wyolbrzymiona przez plotki i niedomówienia.
Zawsze byłam przekonana, że mało kogo (nie twierdzę, że nikogo!) interesuje co mnie trapi, co wkurza, z czym nie potrafię się pogodzić, czego się boję. Poza tym zawsze wierzyłam, że pragnieniem każdego jest, by jego życie było lepsze i łatwiejsze. Informacja o tym, że ktoś radzi sobie trochę gorzej, powinna podnosić na duchu.
Czasem jednak wydaje się, że osoba z którą rozmawiam, chce usłyszeć, że lekko nie mam i wydaje się bardzo zainteresowana moim stanem.
I to jest dziwne, bo często zamiast pocieszania w stylu ''będzie dobrze'', słyszę ''ja też tak mam''. Dlatego, gdy mówię "ale miałam ciężką noc" i w odpowiedzi słyszę: "no ja też słabo spałam", to nie wiem, co myśleć. Czy to znaczy, że moje życie jest do dupy i ktoś stara się mnie "jakoś" pocieszyć (wskazując, że mój problem ''to'' nie problem), czy naprawdę ten ktoś miał to spanie do niczego (i jego problem jest ważniejszy niż mój – co oczywiście potwierdzałoby teorię o tym, że każdy chce być ''ważniejszy'' niż ja i że nie interesuje go mój problem, bo ma swój)? Oczywiście nie o sen tylko i wyłącznie chodzi. To może być wszystko – choroba, rozstanie, jakaś strata, jakaś porażka – no wszystko to, czego nie chcemy, żeby przytrafiało się często. Zawsze znajdzie się osoba, która "no-ja-też".
Nie ukrywam, że ja też tak reaguję, kiedy ktoś decyduje się na zwierzenia. Taki odruch. Nie wiem dlaczego i co jest przyczyną takiego zachowania, ale tak jest. Muszę to przemyśleć popijając kawę któregoś ranka.


Wydarzenia ostatnich tygodni nie były miłe i wiadomo: ''Jak trwoga to do Boga''. Właśnie...

***
Tak sobie myślałam, popijając moją kawę oczywiście, o Bogu. Naprawdę, czasem o poważnych sprawach też myślę, bo przecież wiara w Boga jest sprawą poważną.

Jak się tak zastanawiałam, dlaczego nam tak bardzo wiara jest potrzebna, to nic do głowy mi nie przychodziło. Przypomniało się mi wtedy, że ktoś mądry powiedział: ''żeby rozwiązać jakikolwiek problem, trzeba postawić odpowiednie pytania''. No i zaczęłam się zastanawiać nad pytaniami.., a w głowie oczywiście tylko jedno: ''dlaczego nam tak bardzo ta wiara jest potrzebna?''.

A gdyby tak odwrócić "problem" i zastanowić się, dlaczego niektórzy przestają w Boga wierzyć?

Są tacy, którzy twierdzą, że religia powstała, by tłumaczyć zjawiska, których ludzie w dawnych czasach nie rozumieli, których się bali. Jednak współcześnie nadal ludzie wierzą w Boga, mimo, że nikt nie zastanawia się, który z bogów rzuca piorunami, a który jest odpowiedzialny za wschód Słońca. Wiemy, że są to naturalne zjawiska, wiemy jak i dlaczego (przynajmniej większość z nas, bo są jeszcze tacy, którzy nie wiedzą co to takiego atom – i nie mówię o mieszkańcach lasów amazońskich, ale o osobie, która w XXI wieku żyje w tak zwanym kraju rozwiniętym, w Europie).
W XXI wieku argument nieaktualny, nawet, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż naukowcy rozwiązując tajemnice, napotykają wciąż nowe zagadki. Mamy współcześnie takie zabawki w laboratoriach, że nie trzeba wątpić, iż na odpowiedź na taki czy inny problem przyjdzie z czasem. Jesteśmy w stanie zaglądać nie tylko w odległe zakamarki Wszechświata, ale też w najmniejsze kąty ludzkich umysłów.

Znany wszystkim laureat Nagrody Nobla, Albert Einstein, napisał w pewnym liście:

''Słowo Bóg jest dla mnie niczym innym, jak tylko słowem i wytworem ludzkich słabości, Biblia zaś to zbiór znakomitych, ale raczej prymitywnych legend, które są ponadto dość dziecinne. Żadna interpretacja, niezależnie od tego, jak subtelna, nie może (dla mnie) tego zmienić.''
(źródło: deon.pl)

Czy można się spodziewać innych słów od człowieka, który bardziej niż ktokolwiek jemu współczesnych rozumiał, co i z czym w fizyce? Ostatnio okazało się, że nawet miał rację w pewnych kwestiach dotyczących fizyki kwantowej, która za jego czasów była bardziej tylko teorią.

Nie potrzebujemy wiary w Boga, żeby tłumaczyć, to czego nie rozumiemy. Może było tak kiedyś,ale na pewno nie teraz... A może nie rozumiemy wszystkiego?

Oto kilka fragmentów listu Carla Gustava Junga do tygodnika „The Listener”, w którym psycholog wyjaśnia swoją odpowiedź na pytanie o wiarę, zadane w wywiadzie ''Face to Face''. Wywiad można obejrzeć na YouTube, tyle, że jest po angielsku i nie ma polskich napisów.


''Nie powiedziałem w audycji, że „Bóg jest”. Powiedziałem: „Nie potrzebuję wierzyć w Boga; Ja wiem”. Co nie oznacza, że chodziło mi o znajomość pewnego konkretnego Boga (Zeusa, Jahwe, Allaha, Boga w Trójcy jedynego itd.) Mówię „Bóg” według consensus omnium („quod semper, quod ubique, quod ab omnibus creditur„) Wspominam Go, wzywam Go, kiedykolwiek używam Jego imienia ogarnięty gniewem czy lękiem, kiedykolwiek bezwiednie powiem: „O Boże”.''

''Zdarza się tak, gdy spotykam kogoś lub coś potężniejszego od samego siebie. Jest to adekwatne imię nadane wszelkim zawartym we mnie emocjom, które biorą górę i podporządkowują sobie moją świadomą wolę i uzurpują sobie prawo do kontroli nade mną. Mianem tym określam wszystkie rzeczy, które gwałtownie i w sposób bezwzględny, stają na drodze mojej własnej woli, wszystkie rzeczy będące w niezgodzie z moimi subiektywnymi poglądami, planami i intencjami i zmieniające bieg mojego życia na lepsze lub gorsze. Zgodnie z tradycją nazywam potęgę losu – zarówno w jej pozytywnym jak i negatywnym aspekcie, o ile tylko jej źródło znajduje się poza moją kontrolą – „bogiem”, „osobistym bogiem”, ponieważ los ten wiele dla mnie znaczy, zwłaszcza gdy pojawia się w formie sumienia jako vox Dei [głos Boga], z którym mogę nawet rozmawiać oraz dyskutować.''

''Wiem, że jedynie moje doświadczenia mogą być dobre lub złe, natomiast ta nadrzędna wola jest ugruntowana w czymś, co przekracza granice ludzkiej wyobraźni. I ponieważ doświadczam w swojej psychice tego konfliktu z wolą nadrzędną, dlatego też „wiem o Bogu”, i jeśli już miałbym się podjąć nieuprawnionej hipostazy tej mojej wizji, to powiedziałbym o Bogu poza dobrem i złem, bytującym zarówno we mnie jak i wszędzie indziej: Deus estcirculus cuius centrum est ubique, cuis circumferentia veronusquam.'' 

Carl Gustav Jung (1875 – 1961) był ''jednym z twórców psychologii głębi, na bazie której stworzył własne koncepcje ujęte jako psychologia analityczna (stanowiącą częściową krytykę psychoanalizy). Wprowadził pojęcia kompleksu, introwersji ekstrawersji, nieświadomości zbiorowej, synchroniczności oraz archetypu, które odgrywają ważną i kontrowersyjną rolę w naukach o kulturze, w badaniach neurologicznych, oraz w fizyce kwantowej.'' (z Wikipedii). Lubię Junga przede wszystkim za jego podejście do snów, ale to inna historia.

Być może Boga i wiary w Niego potrzebujemy, bo nie rozumiemy samych siebie? ''Jak trwoga to do Boga'' – niewykluczone, że stare przysłowie tłumaczy, dlaczego tak potrzebna jest wiara w Boga. Nie ma znaczenia jak ma na imię Bóg. Ważniejsze jest, że zawsze mamy obok kogoś, na kim można oprzeć się w momencie kryzysowym. Zwierzyć się z najcięższych grzechów, opowiedzieć o najstraszniejszych obawach, odkryć najskrytsze pragnienia.
Że co? Że przyjaciele są od tego? Jeszcze nie spotkałam nikogo, kto byłby w stanie ''unieść'' tyle, ile Bóg ''unieść'' potrafi. I robi On to bez zbędnych komentarzy.
Kiedy tak o tym myślę, przypomina mi się teza, którą ''wymyślił'' pewien filozof, według której to nie Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo, ale to człowiek sobie tworzy Boga. Bo niestety tak już my ludzie mamy, że doskonali nie jesteśmy i choćby nie wiem jak bardzo przyjaciele bliscy byli, to każdy ma coś za uszami, coś o czym tylko Bóg może wiedzieć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.