Przestrzegaj prawa, mówią...
Tak sobie myślałam, popijając moją
kawę oczywiście, dlaczego ludzie ''łamią'' prawo.
Dawno temu, kiedy byłam i piękna,
i młoda zdarzało mi się naruszać ustalone zasady.
Przytrafiały mi się wagary, palenie papierosów za szkolną salą
gimnastyczną. Przechodziłam przejazd kolejowy, gdy szlaban był
zamknięty (przekonałam się wówczas, że pociągi jeżdżą
dość szybko!). Zdarzało się. Nie jestem święta. Z biegiem
lat zorientowałam się, iż powiedzenie ''zasady są po to, żeby je
łamać'' nie ma najmniejszego sensu, że stosowanie się do
niego może być nieprzyjemne nie tylko dla mnie.
Zasady są po to, żeby łatwiej nam
się żyło!
Miałam lat 13. Trzytygodniowe kolonie
w fantastycznym ośrodku, z fantastycznymi ludźmi. Zabawa
przednia każdego dnia, a w nocy było jeszcze weselnej. Nie nie
piliśmy alkoholu. Jeszcze wtedy mam on nie był potrzebny, żeby się
dobrze bawić. Ubaw urządzaliśmy sobie uciekając z ośrodka
na spacery bez opiekunów. Kiedy o tym sobie teraz myślę, to
dreszcz mi przechodzi po całym ciele. Boże! A gdyby komuś coś
się stało?
Mieszkaliśmy w pokojach na
pierwszym piętrze. Żeby wyjść trzeba było zejść po
piorunochronie, żeby go dosięgnąć, trzeba było nieźle się
wychylić z okna. A gdyby któraś z nas spadła?
Nie mówiąc o tym, na jakie
nieprzyjemności była narażona kadra, gdyby coś wydarzyło się
poza ośrodkiem! Na szczęście nic się nie stało. Raz tylko
spotkaliśmy jakiegoś pijanego gospodarza, a może turystę,
który zasnął w głębokiej trawie. Ktoś na niego nadepnął,
uciekaliśmy stamtąd w popłochu głośno się śmiejąc.
Muszę przyznać, że wspomnienia
warte opowieści przy kominku, ale głównie dlatego, że się
udało, że nikomu nie stała się krzywda. Gdyby było inaczej,
nie byłoby czym się chwalić. Łamiąc zakaz wychodzenia (który
obowiązywał i w dzień, i w nocy) ryzykowaliśmy nasze
własne życie, a tych, którzy byli za nas odpowiedzialni,
narażaliśmy na ogromne nieprzyjemności. Że powinni nas
pilnować? Normalni ludzie w nocy śpią. Nie było żadnych
strażników nocnych. Pamiętam, że byli jacyś dyżurni,
którzy pilnowali nas do późna, ale chyba nie całą noc. Nigdy nie
mieliśmy problemów problemów z powrotem do łóżek. A może
zwyczajnie zapomniałam?
Jednak prawo, to coś więcej niż
nocne wypady nastolatków. Prawa trzeba przestrzegać, żeby nie
zasłużyć na karę. Prawa trzeba przestrzegać, żeby nikomu nie
przytrafiła się tragedia. Wyobraźcie sobie kierowcę, który
krzycząc "zasady są po to, żeby je łamać" jedzie przez
miasto z prędkością 120 km/h i nie zwraca uwagi, że nie
wolno na czerwonym!
Nie wolno łamać prawa! Ale...
Oprócz przepisów wymyślonych przez
ludzi dla ludzi (żeby wszystkim się dobrze żyło), są prawa,
które nazwano naturalnymi (żeby wszystkim się żyło).
"Przykładami prawa naturalnego są: prawo do życia, do własności, do zabawy, do religii." Praw tych nie można
człowieka pozbawić, prawa te należą się wszystkim.
I tak sobie pomyślałam, że jeśli
ktoś mi przeszkadza śpiewać piosenki religijne (a śpiewać nie
potrafię!) tańcząc na bosaka po moim trawniku, to czy mogę mu
w zęby dać?
A co jeśli ktoś chce skrzywdzić
moje dziecko i zabrać mu lizaka? Mogę temu komuś dać w zęby?
Czy w ogóle mogę dać komuś w zęby, jeśli uznam,
że narusza moje lex naturalis, które z definicji mi się
należą?
Pytałam się koleżanki, która jakieś
tam studia zaliczyła i ona mi na pytanie odpowiedziała,
że lepiej w zęby nie dawać. To, że znajoma tak
powiedziała to jedno, to, że mi sprawa nie daje spokoju to
drugie...
Fajny artykuł o relacji prawo
naturalne/prawo stanowione napisał Janusz Korwin-Mikke. Do
przeczytania TUTAJ.
Jest taka zasada, że nieznajomość
prawa nie zwalnia z obowiązku jego przestrzegania. Ale jak mam
wiedzieć, czy robię coś tak jak trzeba, jeśli nie mam zielonego
pojęcia co jest OK, a co nie? To tak jak z Adamem i Ewą.
Zastanawiałam się nie raz: skąd Ewa mogła wiedzieć, że to
źle zrywać zakazany owoc? Przed zjedzeniem ''owocu z drzewa
poznania dobra i zła'' pierwsi rodzice NIE WIEDZIELI co jest
dobre, a co złe. Zwyczajnie nie mogli wiedzieć,
że niestosowanie się do zasad, które ustalił Bóg jest
wykroczeniem. I nadal zastanawiam się nad tym. I nadal mi
coś nie gra w tej opowieści o pierwszych rodzicach...
Ale...
Brak znajomości przepisów, nie
upoważnia do ich łamania. Że wszystkiego się nauczyć?
Tylko: czy życia by wystarczyło, żeby ogarnąć wszystkie kodeksy?
Prawo pracy, prawo podatkowe, prawo karne, prawo cywilne, prawo
handlowe, prawo takie, owakie i śrakie. Nawet chyba nie ma
prawników, którzy znają się na wszystkim?
Pamiętam historię, którą gdzieś
wyczytałam. Pewna pani, której ojciec był już w podeszłym
wieku, zrzekła się praw majątkowych, do spadku. Przepisowo, na
piśmie – wszystko zaklepane zostało odpowiednimi paragrafami
z odpowiednich kodeksów. Pani zrzekła się tych praw, żeby
nie płacić długów ojca. Bo dziedziczymy nie tylko majątek, ale
i zobowiązania majątkowe. No i stało się, że tato
zmarł. Ni z tego, ni z owego pani dostała wezwanie do
zapłaty. Dlaczego? Bo w chwili, kiedy tato umierał, pani była
w ciąży. Według prawa, to wnuczęta są spadkobiercami zaraz
po dzieciach (no chyba, że jest testament). A że dzieciątko
małe, to pani z opowieści, jako mama, za wszystkie sprawy
dzieciątka jest odpowiedzialna. Również za spadek...
Jak się sprawa zakończyła – nie
pamiętam. Jedyne co pamiętam, to fakt, że wyraźnie było
napisane ''brak znajomości przepisów prawa nie zwalnia z obowiązku
jego przestrzegania''.
Przestrzegaj prawa, mówią...
Prawo jest stworzone przez człowieka:
jako porozumienie, umowa między ludźmi. Prawo jest czymś, co spaja
społeczność, a nieprzestrzeganie powoduje, że ona się
rozpada.
Prawo jest nam potrzebne. Koniec,
kropka. Ale czy można czasem "nagiąć" jedną z jego
zasad, by chronić inną? Skąd mam wiedzieć, które prawo jest
nadrzędne?
Mam podpisaną umowę o pracę.
Zobowiązałam się do punktualności, wykonywania rzetelnie
przyznanych mi obowiązków i inne takie.
Zaspałam trochę. Biegnę na autobus,
który widzę, że nadjeżdża. Żeby dotrzeć na przystanek
muszę przejść przez ulicę, a światło czerwone. Którą
z zasad naruszyć? Prawo drogowe czy prawo pracy? Które
ważniejsze? I kto decyduje o tym, który kodeks
ważniejszy?
Odpowiedź: sąd. Tyle, że w sądzie
są sędziowie, a sędzia to człowiek, a ludzie jacy są
tacy są. Czy mogę mieć pewność, że ocena sędziego jest
absolutnie obiektywna?
Z definicji, sędzia to
''funkcjonariusz publiczny uprawniony do orzekania w sprawach
należących do właściwości sądów i trybunałów, na
zasadach niezawisłości i bezstronności''. Ale to definicja
przecież. Sędzia to człowiek, żywy człowiek. Skąd mam wiedzieć,
że na jego decyzje nie wpływają jego osobiste doświadczenia?
Może nie jest przekupny, może nie daje się nikomu manipulować.
Ale jak mieć pewność, że to co przeżył (taki sędzia) nie
ma wpływu na jego werdykt?
Sędziów powołuje Prezydent, Prezydenta wybieramy my. O ile każdy z nas doskonale (lub mniej
niż doskonale) zna kandydatów na stanowisko głowy państwa, o tyle
nie wydaje mi się możliwe, żeby jedna osoba – nawet, jeśli to
Prezydent – była w stanie znać każdego kandydata na
sędziego.
Na szczęście, nie tylko ja mam
dylemat ''czy mogę mieć pewność, że ocena sędziego jest
absolutnie obiektywna'' i każdemu z nas przysługuje prawo
do odwołania od orzeczenia sądu. Co to takiego apelacja nie będę
już pisać, a kto ciekawy to niech sobie otworzy TEN LINK.
Z jednej strony prawo do odwołania
cieszy, z drugiej... Skoro prawo apelacji (istnieje w Polsce
już od Średniowiecza) mamy, to znaczy, że faktycznie taki
sędzia, to nie zawsze obiektywnie i sprawiedliwie ocenia sprawy.
Wikipedia podaje, że ''od 2007 do maja 2012 sądy dyscyplinarne
pierwszej instancji wydały wyroki w 388 sprawach wydalając
z zawodu 15 sędziów, 21 przeniesiono, 8 usunięto
z zajmowanych funkcji, 68 otrzymało naganę,
94 upomnienie''.
Czy to dużo, czy mało? W 2016
roku w Polsce urzędowało 26 sędziów na każde sto tysięcy
mieszkańców. Czyli około... dziesięć tysięcy. A to znaczy,
że ukarano około 2% sędziów. (Nie byłam w stanie
znaleźć danych z jednego roku, ale nie wydaje mi się, że to
ma szczególe znaczenie, bo to nie praca naukowa, tylko wpis na
blogu). Czy dwa procent to dużo czy mało? Niech każdy sam sobie
odpowie.
I tak sobie wymyśliłam,
że jednym ze sposobów na fałszywych / niekompetentnych /
uprzedzonych / nieuczciwych / zdemoralizowanych sędziów,
jest przestrzeganie prawa. Jeśli każdy będzie prawa przestrzegał,
to oczywiście sędzia, choćby nie wiem jak niekompetentny, nie
będzie miał okazji do tego, żeby swoją niekompetencję udowodnić.
Boję się niestety, że unikanie
sądu nie do końca zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Może
zdarzyć się przecież tak, że komuś nie spodoba się
moje ''przestrzeganie prawa''. Może zdarzyć się przecież
tak, że w trakcie dbania o własne sprawy nieumyślnie
kogoś skrzywdzę i ten ktoś zwyczajnie zgłosi sprawę do sądu.
A wystarczyłoby pogadać przy kawie – – jak by nie patrzeć, ja dobra
kobieta jestem, naprawdę.
Drugi warunek na unikanie
nieuczciwych sędziów to komunikacja między ludźmi. Chodzimy do
sądów, bo nie potrafimy sami rozwiązywać problemów. Ludzie!
Należy ze sobą rozmawiać. Krytykę przyjmować z pokorą. Jak
mi jest przykro, gdy czytam, że Sławna Pani złożyła skargę
na Sławną Dziennikarkę, bo Sławna Dziennikarka powiedziała coś,
co się Sławnej Pani nie spodobało. Kurcze! Jeśli ktoś mówi
nieprawdę o mnie, jakie to ma znaczenie? Straci tylko osoba,
która historie wymyśla. No... chyba, że wywlekane są nieprzyjemne
sprawy, które z różnych powodów opłaca się zachować
w tajemnicy, a które nie są opowieściami wyssanymi
z palca. Jak takiej sytuacji zaradzić? Postępować zgodnie
z prawem oczywiście. I być pokornym. I wziąć
odpowiedzialność. I pogodzić się konsekwencjami. Każde
działanie niesie ze sobą jakieś konsekwencje. Warto pochylić
głowę i przyznać: ''źle zrobiłam'', powiedzieć
''przepraszam'', kiedy sytuacja tego wymaga... A co słyszę
w zamian? I to nie tylko w świecie celebrytów!
''Że co? Ja? Nigdy w życiu!''.
Oczywiście nie łudzę się, że każdy
jest skłonny przyjąć szczerze moje ''przepraszam''. W takich
sytuacjach mój ''prawnik pierwszego kontaktu'' może wypisać
skierowanie do ''prawnika-specjalisty'' (i przy okazji rachunek
na odpowiednią kwotę, niestety).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.