czwartek

6 dzień czerwca



Pięta Achillesa


Tak sobie myślałam popijając moją kawę oczywiście, że... no właśnie, że co?

Zdarza się tak, że przychodzi spokój. Myślę "na bieżąco": zrobię to, zrobię tamto, pójdę tam, sprawdzę coś tam jeszcze... Niby tych myśli pojawia się dużo, bo tyle jest do zrobienia, ale te akurat są nieszkodliwe. Wręcz przeciwnie. Jeśli wiem konkretnie co trzeba zrobić, to łatwiej mi jest się skoncentrować na celu. A kiedy już skończę to, co sobie zaplanowałam – spokój; było, minęło, ''co z głowy to z serca''.

Mam takie momenty, na przykład kiedy rano jadę w autobusie (bo do pracy jeżdżę autobusem), że kątem oka patrzę na ludzi – nie wypada przecież się gapić wprost – i zastanawiam się czy taka-owaka osoba myśli o tym, co zjeść na obiad, z kim się umówić na wieczorne piwko, czy też zastanawia się nad tym, co kiedyś powiedział starożytny filozof, albo duma o nowych odkryciach. W takich momentach też zadaję sobie pytanie, czy ludzie wokoło mnie zastanawiają się nad tym, nad czym ja się łamię sobie głowę. Oczywiście wiem, że powszechnie wiadomo, że człowiek to homo sapiens i myśli. Ale czy te poranne ptaszki myślą o mnie? Podejrzewam, że nie. W końcu na Ziemi jest już prawie osiem miliardów ludzi i nie można mieć złudzeń, że ktoś obcy jest skoncentrowany właśnie na mnie. I dobrze. Niech się ludzie własnym życiem zajmują…

Wtedy odpuszczam ''kminienie'' i włączam tryb myślenia nieszkodliwego; powoli wkręcam się w pracę.

Lubię sobie popracować. Ja już w "O mnie" pisałam, że lubię swoją pracę. No i jak ja już do tej pracy przychodzę, to z reguły jestem na poziomie myślenia "nieszkodliwego", czyli takiego ''na bieżąco''. Zastanawiam się co, gdzie położę, co zamówię, na kogo doniosę (oops, że nie powinnam tego pisać?).

Naprawdę raz zdarzyło mi się na kogoś naskarżyć, ale zwyczajnie NIE wytrzymałam.
Jeśli ktoś nie robi nic i na dodatek JA muszę za tego kogoś robić, to niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego JA nie dostaję pieniędzy za tego kogoś. Poza tym, jeśli nawet ekstremalnie pracowita osoba widzi inną, która przez cztery godziny plotkuje, mając ręce zajęte tylko i wyłącznie poprawianiem włosów, to morale spada. Raz spadło mi do tego stopnia, że miałam wybór: zastrajkować albo naskarżyć. Naskarżyłam. I pomogło. Miałam trochę wyrzuty sumienia. W końcu dorastałam w środowisku, w którym donoszenie (do organów służb państwowych) było odbierane jako zdrada i nauczono mnie, że nie należy tego robić. Jednakże, to były inne czasy. I inne motywy. I w ogóle było inaczej.
Ja mogę robić za kogoś, nie ma sprawy. Ale mam jedno serce i dwie ręce. I skoro moje ręce robią dwa razy więcej wypadałoby, żeby gratyfikacja na te ręce wpływała podwójna również. A wiadomo, że się tak nie dzieje. I naskarżyłam, i pomogło.

I sobie pracuję i myślę ''nieszkodliwie'' aż do przerwy. Z reguły nie zawracam sobie głowy co inni robią (chyba, że zdarza się taki skrajny przypadek ''jak wtedy''), robię co do mnie należy i nawet jeśli mam chwilę na myślenie, to moja głowa zaprzątnięta jest tym, co aktualnie  dzieje się wokół mnie. Przerwa trwa godzinę – okazja, żeby popatrzeć na ludzi i o nich pomyśleć. W czasie tej długiej przerwy włącza mi się "tryb kminienia". I często zostaje włączony aż do następnego ranka.

Od jakiegoś czasu staram się kontrolować to o czym myślę, jakiego typu refleksje mi do głowy przychodzą. Niestety nadal oceniam ludzi. Na podstawie obserwacji i oceny lubię ludziom ''dopisywać'' historie, a że w pracy mam kontakt z setkami ludzi, tych historii jest codziennie kilka. Zastanawiam się co robią w życiu, jakie mają cele, jakie filmy oglądają, czy lubią sport, czy mają rodzinę, czy lubią jeździć konno. Czasem zastanawiam się, czy zachowują się tak albo inaczej, bo są sobą czy tylko udają. Jeśli udają to z jakich powodów. I tak się rozglądam i czasem się pod nosem uśmiecham, bo akurat sobie wyobraziłam jak perfekcyjna damulka walczy ze śmierdzącą pieluchą swojego perfekcyjnego dziecka. Czasem twarz mi się spina, bo wyobraziłam sobie, że perfekcyjna wrzeszczy na swoje dziecko bez powodu.

Myślę też o tym, że inni mnie mogą postrzegać jako zupełnie inną osobę, jako kogoś, kogo być może sama bym nie mogła znieść. Być może komentują moje zachowanie w jakiś sposób, pozytywnie lub negatywnie. I wówczas przychodzi refleksja. Bez względu na to jak mnie ludzie widzą, w jaki sposób odbierają moje zachowanie, jak tłumaczą sobie mój uśmiech albo jego brak, to ja i tak zostaję sobą. Ja to ja. Nie będę kimś innym, jeśli obca osoba źle (albo dobrze) o mnie myśli. Nawet jeśli nagada jakiś pierdół swojej przyjaciółce, jeśli pośmieje się ze mnie z kumplami wieczorem przy piwie – nie ma znaczenia. Oczywiście, że chciałabym, żeby wszyscy mnie kochali, żeby wszyscy o mnie mówili tylko w superlatywach, żeby mnie podziwiali. Jednak jeśli tak nie jest, to czy tak naprawdę to mój problem? Czy w związku z tym jestem gorszą Brydzią?

A co kiedy ktoś donosi na mnie do szefa? Takim sytuacjom łatwo jest zaradzić. Jeżeli mam poczucie spełnionego obowiązku, jeżeli robię co w mojej mocy, żeby pracę wykonać jak najlepiej – to po pierwsze: nikt nie powinien mieć mi nic do zarzucenia, a po drugie: nawet jeśli ktoś coś wymyśli na mój temat, to ja nie mam się czego obawiać, bo WIEM, że pracę wykonałam jak tylko mogłam najlepiej. To samo poza pracą. Jeśli nie robię nic niezgodnego z prawem, to czy muszę się obawiać pomówień? Jeśli komuś się zachce na mnie donieść, to ja WIEM, że nic mi nie grozi – nie łamię prawa. Nie muszę się przejmować.

A plotki na mój temat? A niech sobie plotkują jeśli muszą. Czy nie jest tak, że jeśli jacyś ludzie o mnie mówią, to mogę się czuć wyróżniona? Zauważyli mnie wśród ośmiu miliardów (no jeszcze chyba nie tyle, ale blisko) ludzi, wywarłam jakiś wpływ na ich życie, nie jestem ''szarą masą'', ''człowiekiem z tła''. I znów – bez względu na to jakie to ploty, to i tak Brydzia jest Brydzią. Akceptuję  siebie taką jaka jestem. Jeżeli komuś przeszkadza to, jaka ja jestem – NIE MÓJ PROBLEM!

W przypadku, gdy czyjeś zdanie na mój temat zrobi na mnie wrażenie i to co powie, mnie zaboli (bo te miłe rzeczy to chyba każdy lubi słuchać), to też mam na to sposób. Wystarczy, że się chwilę zastanowię dlaczego mnie to tak dotknęło i podejmę działania, żeby to czy owo zmienić. Jeśli uznam, że to, co ktoś powiedział oznacza, że nie mam odpowiednich kompetencji, to zwyczajnie wiem, że te kompetencje muszę poprawić. Jeśli ktoś mi powie, że źle gotuję, to zwyczajnie muszę wymyślić taką potrawę, że nawet Gordon Ramsay byłby pod wrażeniem.

Zdarza mi się, że boli to, co ludzie o mnie mówią, boli to, jak ludzie mnie traktują. Staram się pamiętać, że to jak bardzo boli, zależy wyłącznie ode mnie i tylko ja wiem, gdzie moja pięta achillesowa się mieści. Bo chyba o tym jest mit o Achillesie i jego pięcie.

Jest jeszcze jeden problem: wiedzieć coś to jedno, ale pamiętać o tym, szczególnie, gdy w grę wchodzą emocje to już zupełnie inna historia, niestety.
Każdy ma jakiś czuły punkt, niestety.
Nawet Brydzia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.