Że co? Że mam pisać to, co akurat
teraz głowa myśli? A może to jednak o to właśnie
chodzi? No bo jakże inaczej ja mam być autentyczna? Cokolwiek bym
nie robiła i powiedziała, to i tak każdy zinterpretuje
po swojemu. Nawet jeśli to, co myślę, a myślę dla siebie,
i o tym napiszę, to każdy inny będzie ''czytał'' co
innego. Zrozumie to na swój własny sposób.
A gdyby jednak tak... no
zwyczajnie zachować tok w jakim te moje myśli przychodzą. Bo przychodzą wtedy, gdy kawę piję i gdy na kasie
siedzę, i gdy spodnie składam, i gdy na przystanku stoję.
I chaotyczne są te myśli. I nie mają składu i ładu.
Ale może jak je spiszę, to się wyłoni jakiś nadrzędny cel,
dla którego pisać mi się tak chce.
Zmęczona się czuję. Odkąd
pamiętam kazali mi być lepszą. To takie męczące. Staram się
i staram już pół wieku i nic. Nadal mówią mi, że mam
być lepsza. Lepsza od kogo? Czy ja nie jestem doskonała? Kto
ustalił kryteria? Takie dążenie do ''lepszości'' to przecież
po to, żeby zadowolić innych. Bądź lepszą mamą – żeby dzieci
były szczęśliwsze, bądź dobrą panią domu – żeby mąż był
szczęśliwszy, bądź dobrą kumpelą – żeby znajomi byli
szczęśliwsi, bądź dobrym pracownikiem – żeby szef był
szczęśliwszy. Spełnij ich wizję! Stań się tym, kim ktoś chce, żebyś była.
A ja chcę być sobą!
Tylko żebym jeszcze wiedziała kim
jestem i jaka chcę być... jak na razie, to nawet nie wiem, kim
jestem.
Może jestem zbyt leniwa i nie
jestem w stanie wymyślić wizji własnej siebie? Może
powinnam się bardziej postarać i znaleźć odpowiedź.
I wymyślić taką ''Brydzię prawdziwą''.
A może jednak nie. Nie wiem. Kiedyś może, ale teraz?
Łatwiej jest korzystać z gotowców.
Jak w kuchni. Przecież wygodniej jest kupić gotowy pudełkowy
obiad w markecie, wsadzić do mikrofalówki i zjeść.
Czasem nawet smaczne to jest. Że nie zdrowe? Najważniejsze,
że brzuch pełny. A ile czasu zostaje! Czasu na to, żeby
pracować nad sobą i stawać się lepszą. Tylko, że ja
nie wiem, czy ja chcę być taką ''z mikrofalówki''. Taką
powtarzalną z produkcyjnej taśmy.
A może to chodzi o to, żeby nie
być. Żeby być takim obiadem zrobionym z tego, co przyniesione
z ogrodu. Takim obiadem z surówką ze świeżej marchewki
umytej pod strumieniem zimnej wody i oskrobanej ostrożnie małym
nożykiem. Z ziemniaczkami młodymi gotowanymi powoli w osolonej
wodzie w garnku bez pokrywki, bo się gdzieś zapodziała.
I z koperkiem te ziemniaki. Z koperkiem zrywanym
gałązka po gałązce, żeby tylko te najlepsze. Sos czosnkowy...
Oczywiście czosnek taki świeży, że na sam dźwięk słowa
''czosnek'' oczy łzawią i w nosie szczypie.
Może to właśnie
o oryginalność chodzi, o bycie sobą. Bycie
''autentyczną''. Ciekawe tylko, czy się tak da... Czy nie za
późno.
Wydaje mi się niestety, że chyba
już za późno. Cokolwiek bym nie robiła to i tak wynik
manipulacji, mody i jakichś tam wpływów.
Nawet nie jestem pewna czy
''wybierając'' trend jestem sobą, czy to ja wybieram.
Prawo wyboru? Czy naprawdę decyzja
co wybrać należy do mnie? Czy wybierając nie ulegam modom
i namowom? Jeśli rezygnuję z telewizora zupełnie albo
kupuję nowy, lepszy, większy, ileś-tam calowy – ulegam jakiejś
modzie. Idę do zjeść fastfooda, czy gotuję sama z organicznych
– ulegam jakiejś modzie. Idę na siłownię, czy kładę się
z książką w łóżku na cały dzień – ulegam jakiejś
modzie. Jak nabrać pewności, że to co robię, nie jest
efektem narzuconego trendu? Być może nawet fakt, że myślę
o tym, jak nie być manipulowana przez marketing i te
trendy, i te mody, to akurat następna moda – moda na
oryginalność.
Wpływom ulegamy od urodzenia, więc
jak określić ''prawdziwe, własne, osobiste JA''?
Starałam się wyobrazić siebie
w sytuacji, kiedy nie byłabym manipulowana. Gdyby mnie kiedyś
dawno temu zostawiono na bezludnej wyspie, bez telewizji, bez reklam,
bez książek, bez internetu, co bym robiła? Myślałabym tylko,
żeby się najeść. Myślałabym o tym, co zrobić, żeby
być bezpieczna – żeby mnie jaki wąż nie ukąsił, albo jaki
tygrys nie zeżarł.
Czy myślałabym o tym, które buty są
odpowiednie do mojej kurtki?
Czy myślałabym o tym, jaka poza
jest odpowiednia do medytacji?
Czy myślałabym o tym jakie
zasłony powiesić w sypialni, żeby pasowały, żeby były
odpowiednie?
Przecież to wszystko nie ma znaczenia
tak naprawdę. Dlaczego więc tak naciskamy sami siebie? Bo to
przecież nie tylko mój problem. Muszę zrobić to, muszę zrobić
tamto... żeby być lepszy.
Lepszy od kogo?
Kto ustala kryteria?
Czy naprawdę TY tego chcesz?
Bo ja to nie wiem, jak jest.
Zanim się dowiem, to sobie
następną książkę o samorozwoju poczytam, a może jakiś
kurs w necie sobie znajdę, a może szalik na drutach
zrobię... w modnych kolorach oczywiście, takich, które sama
wybiorę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.