poniedziałek

6 dzień maja

Pewność siebie
''Jeśli zasadniczo mamy pozytywne nastawienie,
oczekujemy i myślimy o przyjemności,
jesteśmy zadowoleni i szczęśliwi,
to wtedy mamy tendencję przyciągać i tworzyć ludzi,
sytuacje i wydarzenia,
odpowiadające naszym pozytywnym oczekiwaniom.''
Shakti Gawain

Pozytywne nastawienie


Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście), że ja to taka pozytywnie nastawiona do życia jestem. A myślałam o tym, ponieważ pozytywne nastawienie jest – według Patrycji Załug – jednym z ośmiu filarów wewnętrznej pewności siebie.
Czasami się nie da
Pozytywne nastawienie? Jak najbardziej, ale nie zawsze – czasami się nie da. Jeśli ktoś spróbuje mnie przekonywać, że jest inaczej – no cóż, kłamczuchów nie lubię. Najtrudniej mi jest zachować dobry nastrój w obliczu głupoty, arogancji, bezczelności. Na szczęście taki stan przechodzi i mogę ponownie się śmiać z głupot, z siebie, mogę ''wyjść'' do ludzi.
Mówi się, że denerwuje nas w innych to, z czym sami nie umiemy sobie poradzić i to, czego nie lubimy w sobie. Że co? Że JA jestem arogancka, głupia, bezczelna? A nawet jeśli tak, to chyba nie znaczy, że muszę tolerować takiego zachowania u innych... Zdarza mi się, że marzę o ucieczce na na jakieś odludzie. Ale mieszkam w mieście, pracuję w miejscu, gdzie każdego dnia przewijają się setki ludzi. Czasami zwyczajnie nie wytrzymuję. Czekam wtedy na moment, kiedy będę mogła uciec do domu i zamknąć się w szafie. (Ale Bąbel-Ośmiolatek i tak by mnie znalazł, o mnie wszędzie znajdzie, czujnik ma jakiś wbudowany chyba).
''Jakoś to będzie''
O pozytywnym myśleniu po raz pierwszy usłyszałam wieki temu. Ale to że usłyszałam, to nie znaczy, że zrozumiałam. Wierzyłam, że jeśli będę sobie powtarzać to czy tamto, wtedy jakieś siły zewnętrzne skupią się na tym, żeby mi to dać. Ha! Nadal nic nie miałam, z czasem nawet wiarę w pozytywne myślenie straciłam (tak mi się wydawało).
Teraz dopiero rozumiem, że pozytywne myślenie to zawsze było to, czym się kierowałam w życiu. Potwierdziła to jedna z bliskich mi osób mówiąc mi, że ceni mnie za ''umiejętność udawania, że wszystko jest OK, kiedy nie jest''.
Nie wydaje mi się, że ja tak do końca udaję. Może czasami. Żeby się inni nie martwili. Wiem, że zbyt często ludzie martwią się ''na zapas''. Po co? Na cholerę kupować trumnę, jeśli nie znasz diagnozy?
Generalnie to przyświeca mi taka zasada: ''przygotuj się na najgorsze, miej nadzieję na najlepsze''. Nie jestem w stanie inaczej tego ująć. Mam świadomość konsekwencji, które mogą nastąpić w wyniku takiego czy innego zachowania, mam świadomość zagrożeń, które towarzyszą nam każdego dnia. Jestem na to przygotowana. Ale czy fakt, że satelita może wyskoczyć z orbity i spaść mi na głowę, nie pozwala mi wyjść z domu? Wychodzę z domu i uważnie się rozglądam. Ale nie patrzę tylko w niebo szukając spadającego satelity. Patrzę też pod nogi, bo być może potknę się o walizkę z milionem dolarów.
''Jakoś to będzie'', ''muszę to przemyśleć, ale najpierw kawa''... i ulubione powiedzonko bohaterki powieści napisanej przez Margaret Mitchell – ''pomyślę o tym jutro''.
Co mi daje takie nastawienie? Zdarza mi się działać pochopnie. Wtedy emocje biorą górę i nierzadko bywa, że to są te emocje, o których się mówi, że są negatywne. Wtedy racjonalne myślenie mi się wyłącza. Kiedy postanowię, że ''najpierw kawa'', mój stan emocjonalny dochodzi do równowagi, zaczynam sensownie myśleć i nikt chyba nie zaprzeczy, że łatwiej w takim stanie znaleźć rozwiązanie problemu o-kurczę-koniec-świata. Powtarzając sobie ''Jutro też jest dzień i nawet jeśli dziś nie widzę sposobu, w końcu na pewno go znajdę'', zachowuję optymizm i pozytywne nastawienie.
I nie muszę udawać, że wszystko jest OK, kiedy nie jest. Bo wszystko JEST OK, trzeba tylko głęboko to przemyśleć, ''zdiagnozować''.
Nic nie muszę
Jest jeszcze jedna sprawa, na którą zwróciła moją uwagę autorka bloga codzienniepewnasiebie.pl.
Pozytywne nastawienie to również świadomość, że tak naprawdę nic nie muszę, ale chcę. Nie lubię swojej pracy, ale pieniążki lubię, tak? Lubię jeść, lubię kupować prezenty. Nie chodzę do pracy, bo muszę, ale dlatego, że chcę. To wyłącznie mój wybór. Mogę się przecież zwolnić. Mogę poszukać innej pracy, mogę się zarejestrować w urzędzie i stanąć w kolejce po zasiłek, mogę otworzyć swój biznes. To na co się decyduję, decyduję się ja. Mogę powiedzieć TAK, mogę powiedzieć NIE, ale decyzja co powiedzieć jest moja. Nic nie muszę.
A jeśli czuję się źle? No cóż. Wtedy mam powód, żeby zrobić kawę, usiąść w moim kąciku i dokładnie przemyśleć: co chcę zrobić, żeby mi było lepiej.
Szkoła życia
Kilka lat temu, chyba przeglądając YouTube, natknęłam się na Dolores Cannon. Pani zajmowała się hipnozą. Zaczynała pomagając ludziom wychodzić z uzależnień. Zmieniła podejście, gdy podczas kilku sesji z różnymi osobami zaczęło dziać się coś dziwnego. Otóż osoby poddawane hipnozie opowiadały historie z dalekiej, bardzo odległej przeszłości. Pani Cannon skoncentrowała się na tym i opracowała system wprowadzania pacjentów w stan hipnozy na tyle głębokiej, żeby łatwiej im było przekraczać ''granicę pamięci''. Na podstawie informacji zebranych podczas przeprowadzanych tą metodą sesji hipnotycznych, doszła do zaskakujących wniosków. Według niej życie na Ziemi to rodzaj uniwersytetu. Twierdzi ona, że przychodzimy na świat z własnej woli. Decydujemy się na życie w takim miejscu, żeby zdobyć ''dyplom'' najbardziej prestiżowej i wymagającej uczelni w kosmicznym wymiarze.
Podoba mi się taka wizja. Taka teoria motywuje mnie do przyjmowania życia takim, jakim jest. Jeśli do tego dodać świadomość, że jednak jesteśmy w stanie nieco życie ulepszać (poprzez nastawienie właśnie), to znacznie łatwiej radzić sobie z nieszczęściami, które przecież dotykają wszystkich, bez wyjątku. Nie ma na to rady. Życie.

No i z dyplomem takiej uczelni łatwiej będzie dostać dobre stanowisko w intergalaktycznej firmie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.