''Jest tylko jedna droga do szczęścia:
przestać się martwić rzeczami,
na które nie masz wpływu.''
Epiktet
Odpowiedzialność za swoje życie
Tak sobie myślałam (popijając moją
kawę oczywiście), o tym, co napisała Pani Załug o następnym
(siódmym) filarze pewności siebie.
"Filar 7 – odpowiedzialność za
własne życie – czy mogę zmienić to, co mnie irytuje?"
No właśnie. Odpowiedzialność za
siebie kojarzyła mi się zawsze z braniem winy na siebie
w obliczu niepowodzeń, przyznawaniem się do błędów. "Muszę poprawić, muszę ulepszyć,
muszę się bardziej postarać". Życie nie raz pokazało mi,
że to nie zawsze tylko i wyłącznie moja wina, że coś mi nie wyszło...
ale to inna historia.
Według pani Załug odpowiedzialność
za swoje życie to przysłowiowe "branie byka za rogi".
Zdarza się tak, że nie odpowiada
mi taka czy inna sytuacja i tylko ode mnie zależy, co z tym
zrobię. Rozpaczanie i narzekanie nic nie zmieni. Trzeba akcji
żeby cokolwiek zmienić. I to akcji konkretnej, stanowczej,
konsekwentnej.
Są takie strefy życia, w obrębie
których przychodzi to łatwo, są też takie, że sama myśl
o zmianach przychodzi z trudnością. Dla każdego to
będzie co innego, bo każdy ma inne priorytety, inne wartości.
Nie podoba się w pracy –
stresująca, no ale dobrze płacą. Jeśli priorytetem jest komfort
psychiczny – pracę zmieniam, jeśli pieniądze – zostaję.
Trzeba wybrać i trzeba ponieść konsekwencje tego wyboru. Może
oczywiście zdarzyć się tak, że nowa praca będzie lepiej
płatna i mniej stresująca. No to zostaje się, tylko się cieszyć!
Wkurza mnie otoczenie, w którym
przyszło mi mieszkać. Muszę wybrać – zostaję, mniej płacę,
użeram się z wrednymi sąsiadami, albo wyprowadzam się,
więcej płacę i mam spokój. Oczywiście – może się
zdarzyć tak, że sąsiedzi w nowym miejscu będą jeszcze
bardziej upierdliwi i przyjdzie mi płacić więcej i użerać
się z nowymi sąsiadami. No w takiej sytuacji, to nie ma
się z czego cieszyć, ale płakać i użalać się też
nie trzeba... bo wszystko w moich rękach.
Odpowiedzialność, według mnie, to
umiejętność brania na siebie konsekwencji wyborów, których
dokonujemy.
Jeśli coś nie jest takie, jak bym
chciała i jestem to w stanie zmienić, to nic mi innego
nie zostaje, tylko zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Często sobie powtarzam ''jeśli nie jest po mojemu, to nie ma
wcale''. Przypominam sobie w ten sposób, że skoro coś
nie jest zrobione / pomyślane / przeprowadzone /
urządzone dokładnie tak jak chcę, to nie znaczy, że mam się
tym przejmować, roztrząsać się nad tym, płakać, czy robić
awantury. Jeżeli chcę aby coś było ''po mojemu'' muszę zadbać
o to sama.
Nie zawsze takie podejście miałam,
niestety.
Często też powtarzam sobie słowa,
które powiedział Dalai Lama (który to ja nie wiem, bo obecnie jest
XIV – Tenzin Gjaco).
''Jeśli problem jest do rozwiązania
i możesz coś zrobić,
nie ma potrzeby by się martwić.
Jeśli
nie jest możliwy do rozwiązania,
martwienie się nie pomoże.''
Zdarza mi się od czasu do czasu usiąść w spokojnym miejscu, z kawą oczywiście, by
zastanowić się nad swoim życiem. Wszyscy mamy powody do
narzekania. Warto sobie wszystko na spokojnie ogarnąć. Może nawet wszystko zapisać. Dzielę swoje problemy na dwie grupy.
Pierwsza grupa to te bolączki, na które mam wpływ, druga – te, na
które wpływu nie mam. I myślę – czy przypadkiem nie jest
tak, że zamiast zużytkować energię na to, żeby swoje życie
ulepszyć, radząc sobie z problemami z pierwszej grupy,
marnuję wspomnianą energię na 'pierdoły' z drugiej grupy.
Napisałam 'pierdoły', ale z reguły to są poważne problemy,
z którymi 'choćby skały srały' nie jestem w stanie
sobie poradzić – takie, które muszą się rozwiązać same. Można wtedy
powiedzieć "ach, takie życie".
To tak jak z pogodą – niektórych
rzeczy nie jestem w stanie zmienić, jedyne co mogę to je
zaakceptować, zaakceptować fakt, że "takie
życie". Tak naprawdę – teraz do mnie to dotarło – można
nawet ''pogodowy problem'' rozwiązać. Na przykład zamieniając
deszczową Irlandię na słoneczną Hiszpanię. Można też zmienić
podejście do problemu. Słoneczne dni są tak samo potrzebne jak
i te deszczowe; lubię, gdy pada, lubię, gdy świeci. Nie lubię
huraganów; robią hałas i spać nie mogę.
W jednym z poprzednich postów
napisałam [klik], że zbyt często za popełnione przez siebie błędy
winimy swoje wady i ułomności. I podtrzymuję to. Być
odpowiedzialnym za siebie to nie znaczy, żeby nad sobą płakać
i bezsilnie rozkładać łapki pytając się "no co ja
mogę?". Chodzi o to, żeby podciągnąć rękawy zadając
sobie to pytanie. Trzeba podjąć decyzję, wziąć się do roboty
i zmienić to, co można zmienić.
Wziąć byka za rogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.