środa

6 dzień lutego


Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.
Vincent van Gogh

Tak sobie popijając moją poranną kawę myślałam o tym, że to przecież Walentynki już tuż-tuż. Czas, żeby coś zaplanować, jakieś świeczki zapachowe zakupić, może nowa bielizna - koniecznie czerwona, poduchy w kształcie serc koniecznie... i nie wiem co by tam jeszcze wymyślać. A! I wino słodkie i czerwone, albo lepiej szampan. I koniecznie czekoladki (dla mnie PtasieMleczko® oczywiście).
Nie, to nie mój styl. Walentynek Brydzia nie obchodzi. Przynajmniej nie w ten sposób. Przeżyłam młodość bez „święta miłości”, starość też mogę! Jeżeli będę chciała świętować dzień świętego Walentego, to sobie pójdę do kościoła, bo tam miejsce świętych, a nie w sypialni!
Zresztą, rebelia przeciwko Walentynkom nie jest wcale taka trudna - im więcej marketingowcy naciskają, tym bardziej mnie odrzuca.
Tak sobie teraz skojarzyłam Walentynki ze świętem kobiet w PRLowskim wydaniu, kiedy pani dostawała goździka od swojego adoratora. Kieliszeczek lub dwa, goździk tu lub tam, wielkie słowa o roli kobiet, o ich prawach, które często w wielu domach kończyły się jeszcze przed północą.
Czyż walentynki nie są podobne? Kupa szmalu wydana, żeby okazać wielką miłość, która nie jest już taka wielka po północy... Żałosne i ja się na to nie piszę.
Poza tym uważam, że z tą miłością to jakieś nieporozumienie. Zdecydowanie słowo "miłość" jest nadużywane, ale chyba wynika to z niezrozumienia czym jest miłość. Wystarczy spojrzeć co mówi Wikipedia. Nie trzeba czytać grubych tomów, żeby się przekonać, że nasze wyobrażenie miłości jest nam zwyczajnie narzucone. Na przykład: kto wie, że randki "wynaleziono" pod koniec XIX wieku? "Miłość w wersji europejskiej jest zjawiskiem w świecie wyjątkowym i niespotykanym tam, gdzie nie ma telewizorów i rozwiniętego kapitalizmu".
Nie udało mi się znaleźć jednoznacznej definicji miłości. Zajmujący się zagadnieniem uczeni wyróżniają różne jej rodzaje. Mówi się o miłości do Boga, o miłości rodzicielskiej, o miłości erotycznej, o miłości własnej. Miłość platoniczna, romantyczna, dworska. A ja myślałam, że miłość to miłość i już.
Podobnie jest z teoriami – jest tego troszeczkę. Teoria Roberta Stenberga, teoria Johna Lee, teoria Zicka Rubina i jest tych teorii trochę więcej. Zastanawiałam się dlaczego naukowcy zajmują się teoretyzowaniem na temat tego uczucia. Jedyne co mi przychodzi do głowy jest to, że miłość jest ogromnie skomplikowanym zagadnieniem i żeby zrozumieć na czym polega, należy problem „rozłożyć na czynniki pierwsze”.
Problemu z „miłością” nie mają endokrynolodzy (no ci, którzy się zajmują hormonami). Pozwolę sobie na „kopiuj-wklej” z Wikipedii.
„Stan emocjonalny zakochania wiąże się z podwyższonym poziomem fenyloetyloaminy (PEA) i dopaminy, powstaniem nowych pętli neuronalnych oraz reakcjami fizjologicznymi na osobę, w której jesteśmy zakochani takimi jak pocenie się dłoni, przyśpieszone bicie serca (wynik działania noradrenaliny). Te same reakcje wywołuje strach i stres. W nieco ponad połowie przypadków poziomy hormonów wracają do normy w ciągu 3-8 lat (choć mogą również wcześniej) od momentu podwyższenia. W pozostałych przypadkach pojawia się nowy stan równowagi, za który odpowiada oksytocyna, wazopresyna i serotonina, a który można określić jako przywiązanie.
Ponadto:
- testosteron odpowiada u obydwu płci za pożądanie seksualne,
- dopamina odpowiada u obydwu płci za „uskrzydlenie”,
- oksytocyna u kobiet odpowiada za uczucia bliskości i przywiązania – jest ona wydzielana m.in. w trakcie orgazmu, przy porodzie, przy karmieniu piersią,
- wazopresyna odpowiada za bliskość i przywiązanie u mężczyzn.”

Znacznie prościej i na temat. Żadnych motylków w dołkach, żadnych gwiazdek wokół głowy, żadnego brokatu, dzwoneczków i takich tam. Czysta chemia.
Miłość jest faktem i towarzyszy nam przez całe życie – nie jestem w stanie zaprzeczyć. Ja sama jestem jej „ofiarą”. Bez względu na to, która teoria czy która z definicji jest mniej lub bardziej poprawna, to mogę szczerze powiedzieć: „wiem co to miłość”. Nie mówię jednak o tej miłości w czerwonych koronkach i obsypanej brokatem, ale o tej miłości prawdziwej, codziennej; o takiej głośno chrapiącej, o takiej zostawiającej skarpetki przy łóżku, o takiej czasem mocno zakatarzonej, o takiej, która często ma zupełnie inne zdanie niż ja. O tej miłości, która narysuje mi serducho na poszarpanej kartce, o tej, która obudzi mnie w nocy, żebym sprawdziła czy nie ma potwora w szafie. Mówię o Takiej Codziennej Prawdziwej Miłości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.