Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.
Vincent van Gogh
Tak sobie popijając moją poranną
kawę myślałam o tym, że to przecież Walentynki już tuż-tuż.
Czas, żeby coś zaplanować, jakieś świeczki zapachowe zakupić,
może nowa bielizna - koniecznie czerwona, poduchy w kształcie serc
koniecznie... i nie wiem co by tam jeszcze wymyślać. A! I wino
słodkie i czerwone, albo lepiej szampan. I koniecznie czekoladki
(dla mnie PtasieMleczko® oczywiście).
Nie, to nie mój styl. Walentynek
Brydzia nie obchodzi. Przynajmniej nie w ten sposób. Przeżyłam
młodość bez „święta miłości”, starość też mogę! Jeżeli
będę chciała świętować dzień świętego Walentego, to sobie pójdę do
kościoła, bo tam miejsce świętych, a nie w sypialni!
Zresztą, rebelia przeciwko Walentynkom
nie jest wcale taka trudna - im więcej marketingowcy naciskają, tym
bardziej mnie odrzuca.
Tak sobie teraz skojarzyłam Walentynki
ze świętem kobiet w PRLowskim wydaniu, kiedy pani dostawała
goździka od swojego adoratora. Kieliszeczek lub dwa, goździk tu lub
tam, wielkie słowa o roli kobiet, o ich prawach, które często w
wielu domach kończyły się jeszcze przed północą.
Czyż walentynki nie są podobne? Kupa
szmalu wydana, żeby okazać wielką miłość, która nie jest już
taka wielka po północy... Żałosne i ja się na to nie piszę.
Poza tym uważam, że z tą miłością
to jakieś nieporozumienie. Zdecydowanie słowo "miłość"
jest nadużywane, ale chyba wynika to z niezrozumienia czym jest
miłość. Wystarczy spojrzeć co mówi Wikipedia. Nie trzeba czytać
grubych tomów, żeby się przekonać, że nasze wyobrażenie miłości
jest nam zwyczajnie narzucone. Na przykład: kto wie, że randki
"wynaleziono" pod koniec XIX wieku? "Miłość w
wersji europejskiej jest zjawiskiem w świecie wyjątkowym i
niespotykanym tam, gdzie nie ma telewizorów i rozwiniętego
kapitalizmu".
Nie udało mi się znaleźć jednoznacznej definicji
miłości. Zajmujący się zagadnieniem uczeni wyróżniają różne
jej rodzaje. Mówi się o miłości do Boga, o miłości
rodzicielskiej, o miłości erotycznej, o miłości własnej. Miłość
platoniczna, romantyczna, dworska. A ja myślałam, że miłość to
miłość i już.
Podobnie jest z teoriami – jest tego
troszeczkę. Teoria Roberta Stenberga, teoria Johna Lee, teoria
Zicka Rubina i jest tych teorii trochę więcej. Zastanawiałam
się dlaczego naukowcy zajmują się teoretyzowaniem na temat tego
uczucia. Jedyne co mi przychodzi do głowy jest to, że miłość
jest ogromnie skomplikowanym zagadnieniem i żeby zrozumieć na czym
polega, należy problem „rozłożyć na czynniki pierwsze”.
Problemu z „miłością” nie mają
endokrynolodzy (no ci, którzy się zajmują hormonami). Pozwolę
sobie na „kopiuj-wklej” z Wikipedii.
„Stan emocjonalny zakochania wiąże się z podwyższonym poziomem fenyloetyloaminy (PEA) i dopaminy, powstaniem nowych pętli neuronalnych oraz reakcjami fizjologicznymi na osobę, w której jesteśmy zakochani takimi jak pocenie się dłoni, przyśpieszone bicie serca (wynik działania noradrenaliny). Te same reakcje wywołuje strach i stres. W nieco ponad połowie przypadków poziomy hormonów wracają do normy w ciągu 3-8 lat (choć mogą również wcześniej) od momentu podwyższenia. W pozostałych przypadkach pojawia się nowy stan równowagi, za który odpowiada oksytocyna, wazopresyna i serotonina, a który można określić jako przywiązanie.
Ponadto:
- testosteron odpowiada u obydwu płci za pożądanie seksualne,
- dopamina odpowiada u obydwu płci za „uskrzydlenie”,
- oksytocyna u kobiet odpowiada za uczucia bliskości i przywiązania – jest ona wydzielana m.in. w trakcie orgazmu, przy porodzie, przy karmieniu piersią,
- wazopresyna odpowiada za bliskość i przywiązanie u mężczyzn.”
Znacznie prościej i na temat. Żadnych
motylków w dołkach, żadnych gwiazdek wokół głowy, żadnego
brokatu, dzwoneczków i takich tam. Czysta chemia.
Miłość jest faktem i towarzyszy nam
przez całe życie – nie jestem w stanie zaprzeczyć. Ja sama
jestem jej „ofiarą”. Bez względu na to, która teoria czy która
z definicji jest mniej lub bardziej poprawna, to mogę szczerze powiedzieć: „wiem
co to miłość”. Nie mówię jednak o tej miłości w czerwonych
koronkach i obsypanej brokatem, ale o tej miłości prawdziwej,
codziennej; o takiej głośno chrapiącej, o takiej zostawiającej
skarpetki przy łóżku, o takiej czasem mocno zakatarzonej, o
takiej, która często ma zupełnie inne zdanie niż ja. O tej
miłości, która narysuje mi serducho na poszarpanej kartce, o tej,
która obudzi mnie w nocy, żebym sprawdziła czy nie ma potwora w
szafie. Mówię o Takiej Codziennej Prawdziwej Miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.