Popijałam sobie moją kawę i znów myśli o szczęściu mnie dopadły.
Odkąd ludzkość prowadzi jakieś tam
zapiski i rejestruje "co człowiek myśli", czyli od
najdawniejszych czasów, to nic tak na prawdę nowego nie wymyślono.
Szczęścia szukaliśmy, szukamy i wszystko wygląda na to, że
następne pokolenia też będą szukać. Najgorsze jest jednak to, że
sporo ludzi słucha oszołomów, którzy obiecują, że znają
receptę na szczęście. Mało tego. Ci ludzie płacą kolosalne
pieniądze, żeby tą receptę dostać.
No cóż, pochwalę się. Ja też wiem
jak osiągnąć szczęście i jestem w stanie sprzedać receptę.
Czemu nie? Nikt chyba nie wykupił żadnych praw autorskich, czy
patentów.
Zastanawiałam się za jaką cenę.
Myślę, że 1 500 000 złotych mi wystarczy. Ciekawe ile
osób się zgłosi... Dlaczego tyle? No, to już czysta
ekonomia i kalkulacja – tyle potrzebuję kapitału, żeby
zainwestować i mieć dochód pasywny (to się chyba tak nazywa) i
być szczęśliwa.
OK, odkładam sarkazm na bok.
Problemem szczęścia ludzkość
zajmuje się od wieków. Szczęście jest przedmiotem badań dla
filozofów, psychologów. Szczęście badane jest w zakresie
biologii, a ostatnio nawet fizyki (przynajmniej ja tak widzę fizykę kwantową). Czy jesteśmy bliżej? Oj, nie wydaje mi się,
niestety. Już pisałam wcześniej (tutaj), że nie ma jednoznacznej
definicji szczęścia, a jeśli czegoś nie znamy, to nawet jeśli to
mamy przed oczami, to nie wiemy, że jest. Zagmatwane to trochę? Dam
może przykład. Otóż dawno temu, kiedy pierwsze statki z
Europejczykami zbliżały się do wysp na Karaibach, zamieszkujący
na wyspach ludzie okrętów nie widzieli. Być może widzieli jakieś
dziwne chmury, może jakieś nieznane stworzenia, ale nie statki.
Tego co widzieli nie byli w stanie nazwać statkiem.
I mi się wydaje, że nie można mówić
o szukaniu szczęścia, jeśli nie zostanie jasno i zdecydowanie
określone, co to pojęcie znaczy.
Im bliżej czasów nowożytnych, tym
bardziej nauka (no ogólnie, nauka) gubi się i błądzi. W
Starożytności były dwie szkoły. Według jednej trzeba mieć, żeby
być szczęśliwym, według drugiej – trzeba być. No, tak w
najprościej. Później zaczęto mieszać i już to osiąganie
szczęścia nie jest takie łatwe. Daruję wszystkie filozoficzne
teorie, psychologiczne aspekty i fizyczne idee, ale...
Z punktu widzenia endokrynologii
uczucie szczęścia osiągamy wówczas, kiedy się tam jakieś
oksytocyny wytwarzają, czy jakoś tam. Na chłopski rozum
wystarczyłoby zadbać, o to, aby się te odpowiednie hormonki
wydzielały non stop i już. Proste. I dlaczego nikt o tym nie
krzyczy?
Ależ krzyczą moi kochani. Krzyczą od
dawna. Odkryłam, że problem tkwi w tym, że ludzie nie wiedzą co
powoduje, że im te odpowiednie hormony się produkują. Dlatego
jedni krzyczą ćwicz, inni krzyczą spotykaj się z przyjaciółmi,
inni jeszcze - zadbaj o karierę. Prawda chyba jest taka, że każdy
z nas ma inne wartości i każdemu z nas co innego sprawia radość.
Jak się dowiedzieć „co mi sprawia
radość”? To już temat za 1 500 000 złotych.
Wiesz...gdyby istniała tylko jedna, uniwersalna recepta na szczęście, byłoby bosko. Ale...tak nie jest. Każda reklama chce sprzedać szczęście - każdy kosmetyk czy perfumy ma Ci to dać, ba, nawet to co zjesz ma Ci dać szczęście...
OdpowiedzUsuńA szczęście chyba jest w nas. I od nas zależy czy je zobaczymy, poznamy i zastosujemy, czy też będziemy wciąż gonić za nieuchwytnym króliczkiem...
pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Szczęście zawsze jest w zasięgu ręki. Jest tyle małych rzeczy, które nam mogą poprawić nastrój, na przykład filiżanka dobrej kawy. Pozdrawiam.
Usuń