Znajdziesz zabawę i - SNAP - praca
jest grą.
Pamela Lyndon Travers
Czasem tak sobie popijam kawę i staram
się myśleć o tym, co powinnam zrobić w ciągu dnia. Zdarza się
dość często, że wszystko układa się w konkretną listę spraw
do załatwienia: czysto, jasno i konkretnie. Zdarza się również,
że zamiast listy rzeczy do odhaczania, zaczynam tworzyć "listę
wymówek, żeby nie robić rzeczy, których robić nie chcę, ale
muszę."
A takich rzeczy jest sporo. Niestety
życie jest tak skonstruowane, że w procesie zdobywania tego co
chcemy, musimy przejść przez etapy robienia rzeczy, których nie
lubimy.
Lubię mieć czysto - muszę myć te
gary.
Lubię mieć pieniądze - muszę iść
do pracy.
Lubię ładnie wyglądać - muszę
wstać wcześniej i zrobić makijaż (tego akurat nie robię, mam
swoje priorytety).
Ilu ludzi na świecie, tyle można
przytaczać przykładów.
Zanim odkryłam, o co chodzi lata
minęły. Ale jak już odkrycia dokonałam, moje życie stało się
prostsze. Po pierwsze: zdałam sobie sprawę z tego, że nikt nic za
darmo. Czyli jak chcę coś mieć (i nie chodzi mi tylko o „mieć”
w sensie materialnym), to trzeba na to zapracować (i nie chodzi mi
tylko o „zapracować” w sensie fizycznym). Po drugie zdałam
sobie sprawę, że "sensem życia" nie jest osiągnięcie
jakiegoś celu, ale jego OSIĄGANIE. Cały proces od idei do
rezultatu. Nie liczy się rezultat. Najważniejsza jest droga, którą
musimy przejść. Czasem jest ona bardzo trudna, czasem nudna, czasem
infantylnie prosta, ale nie liczy się efekt, tylko proces tworzenia.
Chcę mieć ciepłą czapkę na zimę,
w kolorach które lubię, z pomponem, nie za dużym, nie za małym.
Taką pasującą idealnie. Co robię? Robię na drutach sobie taką
czapkę. Siedzę wieczorami, palce mnie bolą, plecy mnie bolą.
Zamiast sobie poczytać, pooglądać jakieś komedie, to siedzę i
dziergam. Rządek za rządkiem. Czekam cierpliwie na efekt, liczę
oczka i rządki. Dzień za dniem o niczym innym nie marzę, jak tylko
o tym wieczorze, kiedy czapka będzie gotowa. Gdy gotowa - zakładam
na głowę i przeglądam się z dumą w lustrze. Jak długo jestem
szczęśliwa z rezultatu? Różnie to bywa, ale euforia mija, prędzej
czy później mija. Sztuczka polega nie na tym, że lubię, gdy mnie
te paluchy bolą, ale na tym, że wiem, że z każdym oczkiem mój
sukces jest bliżej. Systematycznie, obsesyjnie, konsekwentnie dążę
do celu. Muszę się trochę poświęcić: czas, wysiłek, koszty (za
wełnę trzeba zapłacić). No i cel osiągam - Brydzia ma piękną
czapkę. Wracam wówczas z tą czapką na głowie ze spaceru,
zdejmuję i co? I nuda. Czapka zrobiona... Hej! Ale szalik gdzie?
Szalik się przyda. Komplecik będzie! I siadam znów w kącie, i
paluchy mnie znów bolą, i plecy też. I te oczka spadają, jak na
złość... Radocha nie do opisania.
Tak naprawdę szczęście z osiągnięcia
czegoś trwa tylko chwilę i nie warto sobie tym zawracać głowę.
Skoncentrować się należy na działaniach, które prowadzą na
szczyt i z nich czerpać radość, chodzi o to, żeby czuć radość
z samego faktu, że to co robimy poprowadzi nas na szczyt. Bez
względu na to, gdzie ten szczyt jest – to może być samodzielnie
zrobiona czapka, to może być wydana płyta, to może być
stanowisko w takiej czy innej firmie, to może być wycieczka na
Księżyc. Ważne jest, żeby wiedzieć czego się chce. A z tym
często jest problem.
Nie twierdzę, że to MOJE odkrycie. O
tym każdy kto zajmuje się rozwojem osobistym słyszał na pewno. O
tym już dawno ludzie wiedzą, ale niestety nikt mnie tego w szkole
nie uczył. No to sobie sama to wyjaśniłam i działa.