Jakiś czas temu tak sobie myślałam (przy tej mojej kawie), jak my lubimy narzekać.
Według Słownika PWN narzekać to
mówić o czymś z niezadowoleniem. I wszyscy narzekają.
Odkąd dziecko nauczy się mówić - narzeka. Maluchy narzekają, że
za zimno, za ciepło, za dużo, za mało. Nastolatki narzekają, że
za grube, za chude. Kobiety narzekają, mężczyźni narzekają.
Narzekają bogaci i biedni, chorzy i zdrowi, piękni i brzydcy, tacy
co żyją samotnie i tacy co żyją w związkach.
Dlaczego tyle narzekania? Dlaczego tyle
niezadowolenia?
O ile w przypadku małych dzieci sprawa
wygląda na oczywistą, o tyle sprawa narzekania przez osoby dorosłe
- nie zawsze. Gdy małe dziecko powie jest za zimno, to sygnał
dla mamy: trzeba cieplej ubrać. Dziecko może nie wiedzieć
jak poradzić sobie z nieprzyjemną sytuacją - pomagając mu, uczymy
malucha rozwiązywać problemy. Akceptujemy "niewiedzę"
brzdąca i pomagamy - wychowujemy go, to naturalne.
Ale jak to się ma, jeżeli słyszymy
narzekania na teściową albo na wymagającego szefa? Czy to sygnał
na który powinniśmy zareagować? Przecież obowiązek wychowywania
na nas nie spoczywa, szczególnie, jeśli narzekającym jest widywana
od czasu do czasu sąsiadka.
Pytania retoryczne, bo nie wydaje mi
się, że osoba wypowiadająca się o czymś z niezadowoleniem,
konkretnych rozwiązań oczekuje.
Nie jestem specjalistą w dziedzinie,
ale moje rozkminki przy kawie doprowadziły mnie do wniosku, że
"narzekacze" muszą się wygadać i od słuchającego
oczekują tylko słuchania. Być może, kiedy znajdujemy się w
nieprzyjemnej sytuacji, podświadomość wysyła sygnał ja wiem,
wiem, zapytaj mnie i reakcją na ten sygnał jest narzekanie?
Powiedziałam sobie: skoro wykminiłam, to muszę sprawdzić.
Powiedziałam sobie: skoro wykminiłam, to muszę sprawdzić.
Zaczęłam zwracać uwagę na sytuacje,
w których ja narzekam i na powody dla których to robię.
Zauważyłam, że ulgę mi sprawia możliwość wygadania się.
Według starego przysłowia co z głowy to z serca. Często
bywa tak, że w momencie, kiedy zaczynam się użalać z jakiegoś
powodu rozwiązania same się nasuwają. Nasunęła mi się myśl, że
skoro ja tak mam, to może inni też. Przyjęłam więc pozycję
słuchacza: nie oceniam, nie daję rad, nie pouczam; zwyczajnie
słucham. Czasem zadam jakieś o pytanie, zdarzy mi się coś tam
zasugerować. Stare przyzwyczajenia ciężko zmienić, ale się
staram.
Nauczyłam się również nie oceniać
wymiaru (rozmiaru?) problemu, z którym ludzie starają się uporać.
Najbardziej jak mogę staram się NIE mówić: a tam, takimi
głupotami się przejmujesz, albo oj tam, przestań, wszystko
się ułoży. Nie ma znaczenia czy to brak pieniędzy na chleb,
czy to plama na sukience, czy zarysowany samochód, czy złamany
paznokieć; wszystkie kłopoty, o których się mówi SĄ ważne. To
co dla nas jest totalną i absolutną błahostką, może być dla
kogoś innego końcem świata.
Sama również staram się nie
narzekać. Jeśli mam jakiś problem, jeśli mnie coś wkurza –
zapisuję. Myślę, że lepiej przelewać smutki na papier niż na
innych. Ale jak powiedziałam: stare przyzwyczajenia ciężko zmienić
i jak na razie „praca w toku”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.