Tak sobie myślałam (popijając moją
kawę oczywiście) i przypomniało mi się, że w ostatnim poście
(klik-klik) wspomniałam o empatii. I wpadłam na pomysł, że
mogłabym trochę rozszerzyć temat i opowiedzieć, dlaczego myślę,
że "cierpię na empatię".
Przede wszystkim należy sobie wyjaśnić
co to takiego empatia.
Otóż empatia to właściwość do
współodczuwania emocji i uczuć – to tak najprościej.
"Empatia (gr. empátheia
„cierpienie”) – zdolność odczuwania stanów psychicznych
innych (empatia emocjonalna), umiejętność przyjęcia ich sposobu
myślenia, spojrzenia z ich perspektywy na rzeczywistość (empatia
poznawcza)." (z Wikipedii)
Jak to się ma w praktyce? Jeśli w
moim otoczeniu jest dużo osób zdenerwowanych, ja się denerwuję.
Jeśli obok mnie znajdują się osoby czymś podekscytowane - ja też
czuję ekscytację. Nie muszę rozmawiać z tymi osobami, nie muszę
ich znać. Odczuwam tylko ich emocje. Wierzcie mi lub nie, taka
właściwość to nic przyjemnego. Jeśli wokół mnie jest dużo
ludzi i każdemu z nich towarzyszą inne emocje, to jakie ja emocje
odczuwam? Wszystkie. Te "wszystkie" emocje walczą ze sobą
o pierwszeństwo, przechodzę w ze stanu euforii do smutku na
pstryknięcie palcem.
Tyle, że to nie JA.
To nie ja się denerwuję, to nie ja
się boję, to nie ja się cieszę, to nie ja się dobrze bawię –
to wszystko nie moje emocje. Obecnie potrafię nad tym zapanować,
ale nie zawsze tak było.
Przez długie lata wolałam być z dala
od ludzi, intuicyjnie, o empatii nic nie widziałam. Najlepiej się
czułam we własnym towarzystwie. Miałam znajomych, koleżanki,
przyjaciółki, nawet na imprezy się chodziło – ale tak trzeba
było, bo tak robili wszyscy, bo to było "normalne". Nie
chciałam być nienormalna.
Uwielbiałam zostawać w domu zupełnie
sama. Odkąd pamiętam lubiłam się bawić w komórce, w kąciku,
przy piecu. Najlepiej było, jak jakaś zasłonka była - nikt mnie
nie widział, nikogo ja nie widziałam. Podrosłam, przyszedł
"trudny wiek", chciałam być jak inni... Ale to nie ja.
W końcu uznałam i przyznałam się
sobie, że ludzie mi nie są potrzebni, że ludzi nie lubię – ale
jak tu żyć, jeśli nie masz wystarczających środków, żeby na
bezludną wyspę wyjechać.
I dobrze, że tych pieniędzy nie
miałam i na bezludnej wyspie nie mieszkam. Czy byłoby mi tam
dobrze? Nie wiem. Dla mnie się liczy fakt, że dowiedziałam się w
końcu, gdzie leży problem i nauczyłam się kontrolować
"niewłasne" emocje. Mało tego, uczę również Bąbla, bo
zauważyłam, że w niektórych sytuacjach zachowywał się tak jak
ja kiedyś.
O empatii przeczytałam to i owo. Dużo
bzdur również. Nie mogę pojąć, dlaczego specjaliści od
psychologii twierdzą, że empatia to zaleta, czytałam nawet, że
empaci to z reguły charyzmatyczne osoby. Być może w niektórych
przypadkach. W większości przypadków takie osoby pojęcia nie mają
dlaczego odczuwają taką huśtawkę emocjonalną jak baba podczas
menopauzy. Takie osoby z reguły myślą, że mają kuku, stronią od
ludzi, popadają w uzależnienia - tylko po to, żeby przestać czuć
emocje. O empatii niewiele się mówi – nie tylko w Polsce, często
myli się empatię z sympatią, a to absolutnie i konkretnie co
innego.
Nie wiem jeszcze w jaki sposób empata
odbiera emocje innych – czy to ma związek z jakimiś
metafizycznymi właściwościami, czy to ma związek z jakimiś
uszkodzeniami w mózgu, czy to ma związek z tzw. inteligencją
emocjonalną, dzięki której jesteśmy zdolni „czytać” ludzi na
podstawie mowy ciała. Tego wszystkiego nie wiem. Wiem tylko tyle, że
dar empatii nie jest dobrem – niestety.
Będąc w towarzystwie muszę się
kontrolować cały czas, muszę cały czas uważać, czy mam powód
do czucia tego co czuję – jeśli stracę kontrolę, wybucham ni z
tego ni z owego złością, płaczem, śmiechem, nagle jestem dumna
jak paw, albo przestraszona jak myszka. Dopóki kontroluję uczucia i
emocje, dopóty jestem sobą.
Życie empaty jest ciężkie jeszcze z
jednego powodu. Empata często działa jak wykrywacz kłamstw.
Najgorsze jednak jest to, że nie krzyczy „ty kłamczuchu” tylko
dlatego, żeby nie zrobić przykrości kłamczuchowi, a tym samym
sobie. Bo smutek kłamczucha, albo jego złość (że kłamstwo ktoś
odkrył) empata odczuje jak swoje. Zgadza się wobec tego na to,
aby go oszukiwano. Nie ma mowy o asertywności. Zgoda na to, aby być oszukiwanym nie przynosi nic dobrego, wręcz przeciwnie - dostarcza cierpień, poczucia, że świat jest niesprawiedliwy, że życie jest nie fair.
Co może pomóc? Samokontrola. Trzeba się nauczyć kontrolować swój nastrój, robić audyt na tyle często, żeby wychwycić moment zmiany i zastanowić się chwilę nad tym. Czy emocje są moje? Czy rzeczywiście mam powód, żeby się denerwować, wściekać, smucić? W większości przypadków takich powodów nie widzę, biorę głęboki oddech lub dwa i staram się myśleć o różowych słoniach.
Dlaczego mówię o negatywnych uczuciach? Bo te pozytywne nie są złe – ja tam lubię się śmiać bez szczególnego powodu – no ale ja już taka dziwna jestem.
Co może pomóc? Samokontrola. Trzeba się nauczyć kontrolować swój nastrój, robić audyt na tyle często, żeby wychwycić moment zmiany i zastanowić się chwilę nad tym. Czy emocje są moje? Czy rzeczywiście mam powód, żeby się denerwować, wściekać, smucić? W większości przypadków takich powodów nie widzę, biorę głęboki oddech lub dwa i staram się myśleć o różowych słoniach.
Dlaczego mówię o negatywnych uczuciach? Bo te pozytywne nie są złe – ja tam lubię się śmiać bez szczególnego powodu – no ale ja już taka dziwna jestem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.