To już trzeci miesiąc pisania. Tak sobie myślałam (popijając kawę oczywiście), ile osób jest ze mną od początku.
Wspominałam już wcześniej, że pisanie
traktuję jako swego rodzaju terapię. Ale to nie wszystko.
Przygotowując niektóre z postów musiałam zajrzeć tu i ówdzie,
żeby pierdół nie pisać. Trochę wobec tego się nauczyłam.
Dwie sprawy mnie zainteresowały i mam
zamiar się trochę bliżej im przyjrzeć.
Jedna sprawa dotyczy coachingu. Dla
mnie to totalna nowość. Do tej pory coach, czyli po polsku trener,
kojarzył mi się ze sportem. Taki opiekun zawodników, co to im
pokazuje sztuczki, metody i motywuje do zdobywania medali. Tymczasem
okazuje się, że podobne metody stosuje się również w innych dziedzinach. Można się zapisać na business coaching, mental coaching, life
coaching... i kto wie, jakie tam jeszcze inne coachingi. Rozumiem, że jakiś
businessman korzysta z usług takiego trenera, bo dla niego
odpowiednikiem medalu będzie jakiś fantastyczny kontrakt. Ale life
coaching? Że co? Żeby żyć to trenera potrzeba?
Mam już swoje spostrzeżenia i - uwaga
- life coaching może się przydać. Ale dziś nie będę o tym
pisać.
Druga sprawa, która mnie nurtuje i
spać mi nie daje, to problem ponadczasowy, którym ludzkość
zajmuje się od zarania. Chodzi o szczęście. Zastanawiam się,
dlaczego tyle osób twierdzi, że "będzie szczęśliwa, gdy
to-czy-owo". Dlaczego tyle ludzi wiecznie szuka szczęścia.
Pisarze o tym powieści piszą, poeci rymy układają, kompozytorzy
symfonie tworzą, malarze farby mieszają na płótnach. Wszystko o
tym, jak to jest ciężko szczęście złapać i zatrzymać.
Zastanawiam się, czy jest to w ogóle możliwe. Czy rację mają
naukowcy z Harvardu (pisałam tutaj), czy może muszą być spełnione
jeszcze inne warunki? A może stan, który ludzie nazywają
szczęściem, to tylko wynik wydzielania hormonów? Może to tylko
uzależniające substancja w mózgu powodują, że czujemy się
dobrze i chcemy się nimi „upijać” codziennie? Może szczęście
to wymyślone przez starożytnych „trenerów życia” motywacyjne
hasło, które ma pobudzać ludzi do działania, do wymyślania
nowych rzeczy, nowych idei?
Mam zamiar rozgryźć to na miazgę,
robić na atomy. Zbadam każdy kwant, kwark i gluon tego, co
ludzkość szczęściem nazywa.
Mam tylko nadzieję, że przy tym
rozbijaniu żadnego wybuchu nie wywołam. Z drugiej strony; jeśli
taka bomba mogłaby obdarować ludzkość szczęściem, no to nie
wiem, na ile bym była ostrożna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.