czwartek

28 dzień marca


Tak sobie myślałam (popijając moją kawę oczywiście), że to już koniec marca, czyli koniec eksperymentu, który sobie wymyśliłam na początku miesiąca. Wobec tego, to chyba jakiś raport należy napisać, sprawozdanie, czy coś...
Przypominam, że chodzi o planowanie i post, w którym deklaruję mój eksperyment można nadal przeczytać (wystarczy kliknąć w KLIK). 
Na początku postanowiłam, że będę sobie planować w moim telefonie. Nie da się ukryć, że smartfon to nieodłączna część mnie - to przecież "tu" powstają posty na bloga, "tu" powstają grafiki, "tu" znajduję złote myśli, które później pokazuję na Facebook i Instagram, korzystając z telefonu ma się rozumieć..
No i tak szukałam, no i tak szperałam, znalazłam kilka aplikacji, o których mówili „to pomoże ci się zorganizować”. Na nieszczęście słowa, że „nie wierz we wszystko co w internecie przeczytasz” w tym wypadku okazały się prawdziwe (mimo, że właśnie w internecie je znalazłam). Być może komuś odpowiada taki „telefonowy planer”, dla mnie to jednak nie zdaje egzaminu. Więcej w tych planerach ustawiania, kombinowania, niż konkretnego planowania. Jakieś setupy, ustawienia, loginy, logouty, passwordy, hasła i inne takie wymyślne wymysły. Masakra.
Tak naprawdę jest bardzo ciężko planu dokładnie się trzymać, bo na rożne sytuacje jesteśmy wystawiani codziennie, nie wszystko jesteśmy w stanie kontrolować i dlatego myślę, ze planer MUSI być elastyczny. Tej cechy planer w telefonie nie ma. To daje tylko plan na papierze – i to tylko zdaje egzamin u mnie.
Oczywiście mówię tu o planowaniu dnia prywatnie, planowanie życia codziennego, praca to zupełnie „innsza inszość”, jeżeli o pracę chodzi – inne prawa działają.
W ciągu ostatniego miesiąca wypracowałam sobie pewien system planowania, taki mój prywatny, który działa dla mnie, mój sposób; własny, prywatny, personalny, osobisty.
Przede wszystkim planowanie „godzinowe” jest do dupy, poważnie. To tak nie działa. Jeśli planujesz, że zrobisz coś w kuchni w ciągu godziny i jeśli masz nawet kilka chwil w zapasie i – nikomu nie życzę – rozlejesz olej na podłogę... Ile czasu zajmuje doprowadzenie podłogi do stanu używalności? Ile czasu „zabierzesz” z następnego zadania? O ile każde następne zadanie będzie spóźnione?
Żeby takich sytuacji uniknąć dzielę dzień na „bloki” – czas na pracę, czas dla Bąbla, czas dla siebie, czas na dom. Każdy z bloków ma swoją nazwę i w każdym zawarte są małe zadania – na przykład planuję spędzić czas z Bąblem, być tylko z nim i tylko dla niego. Zapisuję sobie, co mogę w tym czasie z nim zrobić – jeśli wcześniej rozlał mi się ten cholerny olej, to zwyczajnie rezygnuję z rzeczy najmniej interesujących w następnym „bloku” – nie oglądam z Bąblem kreskówki (nie cierpię tych durnych filmików!), zamiast tego mogę zaangażować Bąbla do sprzątania.
Te bloki to nie „tyle i tyle godzin”, raczej „tyle i tyle do zrobienia”. Każdy blok ma swoje ważności. Tu korzystam z pomysłu mojej ulubionej Kamili Rowińskiej.
Radzi ona, żeby ustalić sobie 3MIT i z tych trzech – ChSS.
Wyjaśniam skróty: 3MIT to 3 most important tasks (trzy najważniejsze zadania). Zapisuję sobie, co muszę lub chciałabym zrobić i wybieram trzy najważniejsze rzeczy. Z tych 3MIT wybieram jedno zadanie, które Kamila nazwała ChSS – choćby skały srały to zadanie MUSI być zrobione.
I działa, działa doskonale!
Z moich poszukiwań planerów na telefon zostawiłam jednak dwa, które pomagają mi w pracy nad blogiem. Organizują one nie tyle czas, co umysł – to są aplikacje, które pozwalają skoncentrować się na tym, co należy zrobić, żeby uzyskać jakiś efekt. Wybieram cel, dzielę na mniejsze zadania, te na jeszcze mniejsze i wszystko mam zapisane w telefonie, który dodatkowo mi przypomina o tym, co krok po kroku należy zrobić. Wystarczy, że spojrzę i wiem, że muszę przeczytać taki a taki artykuł, żeby dowiedzieć się czegoś, na przykład, o epigenetyce. Jako, że blog to tylko część „mojego planu” te dwie aplikacje, które mam w telefonie, pozwalają ogarnąć ten „duży cel”, który do tej pory był tylko w głowie. A wiadomo nie od dziś, jak to z tymi marzeniami pozostawianymi w głowie jest. Żeby marzenia realizować nie można zostawiać ich między neuronkami, muszą one przybrać troszkę realniejszy kształt.
I działa, działa doskonale!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jako, że ostatnio trochę spamu się pokazuje, postanowiłam, że zanim się komentarz pokaże na stronie to go najpierw sprawdzę. Taka sytuacja. Pozdrawiam ciepło. Brydzia.